poniedziałek, 23 września 2019

Szacunek w szkole

Niedawno rozpoczął się rok szkolny, więc to idealna pora, aby podjąć trudny dla mnie temat. Temat, do którego sama zabieram się jak pies do jeża od dłuższego czasu. Przechodząc do sedna, powiem wprost, chodzi mi o szacunek do najmłodszych. A konkretniej jego brak ze strony nauczycieli i innych pracowników grona pedagogicznego. Ktoś mógłby mi zarzucić, że pewnie nie wiem, o czym mówię. Nie mam dzieci w szkole, a sama chodziłam do niej bardzo dawno. Jest to tylko częściowa prawda. Jestem pełnoetatową ciotką, matką chrzestną, która z pełnym zaangażowaniem poświęca swój czas na pomoc w wychowaniu dzieci. Fakt, nie zajmuję się dziećmi codziennie, jednak często odbieram je ze szkoły. Odrabiam z nimi lekcje, zaprowadzam na zajęcia dodatkowe, uczestniczę w ich życiu kibicując w zawodach sportowych, ale także czasem chodzę na zebrania lub indywidualne interwencje u nauczycieli, jeśli zajdzie taka potrzeba. Oczywiście wolałabym nie czyhać na nauczycieli po lekcjach, ale czasem sytuacja zmusza do pilnego kontaktu. „Moje” dzieci nie sprawiają problemów wychowawczych, mają bardzo dobre oceny. Więc o co mi chodzi? Dlaczego w ogóle się odzywam? Uważam, że wiele dzieci – a w zasadzie wszystkie – są ofiarami absolutnego braku szacunku ze strony nauczycieli. Nie chcę powiedzieć, że wszyscy pracownicy oświaty są do bani, bo na pewno znajdą się jednostki godne naśladowania. Mówię o ogólnej tendencji, którą obserwuję w szkołach.
Sytuacji, które sprawiły że zagotowała się krew w moich żyłach było wiele. Przytoczę tylko niektóre z nich, takie jak zgubienie kartkówki i wmawianie dziecku, że nie podpisało kartki (połączone z próbą wciśnięcia pracy innego dziecka). Obniżanie oceny za zastosowanie przemienności mnożenia, bo w kluczu odpowiedzi jest 5 x 3, a nie 3 x 5! Czy przywłaszczanie cudzej własności (i zgubienie jej!), tylko dlatego że dziecko miało ze sobą w szkole zabawkę, z której korzystało na przerwie. I jeszcze wisienka na torcie, jakże pedagogiczne zwracanie się do dziecka, chcącego podzielić się swoim wynikiem matematycznych obliczeń: „ A Ty to już się przymknij!” Brawo! Takich cudownych nauczycieli wykształciła demokratyczna Polska.
Zdaję sobie sprawę, że jest wiele przyczyn takiego stanu rzeczy. Nie chcę tego analizować, nikogo oskarżać ani usprawiedliwiać. Fakt, który mnie niepokoi, to to, że tacy pedagodzy wychowują nasze dzieci. Nie tylko nie uczą, ale przede wszystkim nie wychowują jak należy!
Kondycja psychiczna dzieci i młodzieży pozostawia wiele do życzenia, a stan psychiatrycznej służy zdrowia jest fatalny. Jednak czy to dziwne, kiedy dzieci są pozbawione odpowiednich wzorców prezentowanych przez szkołę? Wiem, że za wychowanie dzieci odpowiedzialni są przede wszystkim rodzice, jednak bardzo często, jeśli oboje rodzice pracują, w szkole dzieci spędzają nawet 8 godzin dziennie lub więcej! Siłą rzeczy nasiąkają tym, co przekazują im nauczyciele i wychowawcy w świetlicy.
Po co to piszę? Bo chce zwrócić uwagę na korelację między procesem wychowawczym, a zdrowiem psychicznym. Przecież to w szkołach pracują pedagodzy i psychologowie, którzy są na pierwszej linii frontu w wykrywaniu zaburzeń u dzieci i młodzieży. Szkoła powinna być miejscem, które dba nie tylko o zdawalność egzaminów kończących poszczególne etapy nauki, ale także miejscem socjalizacji i rozwoju dziecka. Wiem, że naraz , sama świata nie zmienię, ale nie zamierzam nic nie robić. Za każdym razem, kiedy pojawia się niepokojąca sytuacja, interweniuję i tłumaczę dziecku, co się wydarzyło i jak można postąpić. Szkoda tylko, że z reguły nie robią tego nauczyciele, a samo ich postępowanie pozostawia wiele do życzenia…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany, zmiany, zmiany!

 Ponad dwa lata temu, kiedy zaczynałam prowadzić tego bloga nie miałam żadnego pojęcia o stronach internetowych. Wybrałam jedyne narzędzie, ...