wtorek, 11 maja 2021

Zmiany, zmiany, zmiany!


 Ponad dwa lata temu, kiedy zaczynałam prowadzić tego bloga nie miałam żadnego pojęcia o stronach internetowych. Wybrałam jedyne narzędzie, które w jakikolwiek sposób byłam w stanie obsłużyć. Czasy sie zmieniają i funkcjonalności narzędzi również, a także moje umiejętności. Wiem, że będzie to wyzwania, ale chce Wam powiedzieć, że pewną wiedzę już mam, a w dodatku zakupiłam książkę, która widac na zdjęciu powyżej. Trzymajcie za mnie kciuki! Mam nadzieję, że za jakiś czas (patrząc realnie pewnie jesienią) zobaczycie bloga w nowej odsłonie. Tym czasem odsyłam Was na profil na fb , gdzie będę publikować nowe teksty. Do zobaczenia!

poniedziałek, 22 marca 2021

Być! Kochać i być kochanym!


Od kilku lat regularnie uczestniczę w warsztatach 
psychoedukacyjnych. Jest to dla mnie miejsce zdobywania wiedzy, 
ale przede wszystkim otwartej rozmowy z innymi. 
Jest też źródłem inspiracji z życia innych osób, które podobnie
jak ja przeszły kryzys psychiczny (mają diagnozę choroby psychicznej).

Podczas jednego ze spotkań rozmawialiśmy o naszej motywacji do 
życia. Padały różne odpowiedzi. Kogoś motywuje chęć napisania książki, 
kogoś chęć przejścia na emeryturę. A ja? Po co żyję? 
Co jest dla mnie najważniejsze? 
Kiedyś chciałam dostać Złotą Palmę  z Cannes, zdobyć może nie czarny, 
ale przynajmniej zielony pas w judo. Jako nastolatka myśląc o końcu 
świata, mówiłam sobie - na razie to nie nastąpi, za dużo mam do zrobienia. 

Nie chcę być kokieteryjna, ale czuję się trochę człowiekiem bez ambicji.
Wydaje mi się że wiele moich planów odeszło wniwecz. Może nie tyle 
co odeszło, ale bardzo przesunęło się w dół na mojej liście priorytetów.
To jaki jest teraz cel mojego życia?  Kochać i być kochaną.
Tak mało, i tak wiele. Wszystko. 
Cały świat. Nic więcej.
Nie ma dla mnie większego znaczenia, czy to jest miłość do/od siostry, 
brata, rodziców, dzieci, ciotek, wujków etc. 
To te wszystkie miłości są sensem mojego życia. 
Oczywiście, ważny jest dla mnie rozwój, zdobywanie nowych umiejętności 
i kompetencji. W tym zakresie treścią mojego życia jest czytanie książek
i praca z ciałem. Jest masa innych obszarów, w które inwestuje swój czas: 
kontakty międzyludzkie, moje rośliny, różne formy odpoczynku i regeneracji. 
Mimo wszystko, to co jest dla mnie priorytetem to kochać. 
Kochać przez obecność, towarzyszenie, pomoc. Małe sprawy takie jak
wspólne  śniadanie, dbanie o bliskich, o dom, o wspólnie spędzany czas. 
To wszystko jest dla mnie wyrazem miłości. 
Jak doszłam do takiej postawy, w której chyba całe życie jest miłością. 
Czas poświęcany sobie jest miłością do siebie. Miłość do innych jest 
czasem spędzanym z nimi. 
Czy to kolejny etap mojego dorastania, czy efekt pandemicznej 
rzeczywistości? Pewnie i jedno i drugie. Bezdyskusyjny jednak
jest fakt, że przez ostatni rok bardzo doceniłam możliwość
fizycznej obecności  innych ludzi, szczególnie tych najbliższych. 
Być! Być razem i we wspólnocie (choćby najmniejszej) to wielki komfort 
i przywilej. Kochać i być kochanym to ogromne szczęście. 
Dziękuję, że mogę tego doświadczać.

 

wtorek, 16 marca 2021

Kury, czyli krótka historia o społeczności (i potrzebach)



Mam swoje potrzeby. Pewnie każdy człowiek je ma. Moim priorytetem jest to,
 żeby się wyspać, zdrowo zjeść i poruszać na świeżym powietrzu.
O to dbam z dużą starannością. Wcześnie kładę się spać, przygotowuję sobie
zbilansowane posiłki i tak planuję dzień, aby znaleźć czas na spacer. 
Oczywiście mam też inne aktywności w życiu takie jak praca zawodowa 
czy zajęcia związane z prowadzeniem gospodarstwa domowego i pełnienie 
różnych roli rodzinnych i społecznych.
I dobrze mi się żyje. Lubię swoje życie i jestem z niego zadowolona. 
Aż tu nagle, uświadomiłam sobie że mam też inne potrzeby 
o których całkiem zapomniałam. Jakiś czas temu spędziłam więce
j czasu z moją 9 letnią siostrzenicą. Przed snem czytałam jej książkę.
 „Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek. 
100 historii niezwykłych kobiet”. Wydawnictwo to składa się 
z inspirujących życiorysów przedstawionych w konwencji bajki 
i pięknych ilustracji. I to właśnie te piękne obrazki przykuły moją
 uwagę i uświadomiły mi, moją wielka tęsknotę za pięknem,
 za doznaniami estetycznymi.
Jakby nie patrzeć od roku siedzę w dresach. Oczywiście że moje 
dresy są nie tylko wygodne, praktyczne, ale i piękne. Jednak ich piękno
jest trochę inne.
W pierwszej wolnej chwili pobiegłam do osiedlowej biblioteki, 
prosto na dział dziecięcy. 
Wzięłam kilka książek, które jako pierwsze wpadły mi w ręce. 
Największa z nich to „Kury, czyli krótka historia o wspólnocie” 
autorstwa Laurent Cardon (tekst i ilustracje). I to ona skradła moje serce. 
Książka ma nietypowy format, zbliżony do B4,  ale odrobinę większy
 – i to był pierwszy wyróżnik, który spowodował że ją wybrałam. 
Drugi to krój i kolory czcionek na okładce imitujące ręczne pismo kredką świecową. 
Od razu poczułam się jakby to była książka, która mogłabym stworzyć sama. 
(Jako dziewczynka czasem bawiłam się w pisanie i wydawanie gazet i książek, 
bardzo lubiłam tą rozrywkę). A w środku książki – piękne kury i kilka linijek tekstu 
na każdej stronie. Lubię taką przestrzeń. Od razu daje mi czas do refleksji 
nad przeczytaną treścią. W tym wypadku temat jest bardzo ważny. 
Dotyczy wspólnoty. Kojarzy mi się w porost z afrykańską filozofią ubuntu,
 ale być może jest to tylko moje przeżywanie.
Zachęcam każdego do lektury tej książki. Na mnie zrobiła ona tak wielkie wrażenie
jak rok temu „Zgubiona dusza” Olgi Tokarczuk. Dodam tylko, że czytam całkiem
sporo. W tym momencie na moim stoliku przy łóżku leżą cztery pozycje. 
Doświadczenie „Kur” chyba zmieni moją biblioteczkę i wzbogaci ją o pozycje
bogate w piękne ilustracje. To niesamowite jak szybko można zapomnieć o tym, 
co sprawia nam przyjemność. Estetyka zawsze była dla mnie bardzo ważna, 
nawet zdawałam maturę z historii sztuki, co więcej mam przecież 
artystyczne wykształcenie (nie tylko takie).A jednak zapomniałam, 
jaką przyjemność sprawia mi obcowanie z pięknem. 
To też jest moja potrzeba, i zamierzam dbać o jej realizację. 

wtorek, 2 marca 2021

Trening uważności

Od zawsze lubiłam chodzić. Perpedes to mój ulubiony sposób komunikacji w 
przestrzeni. Kto mnie zna, ten wie. Jeśli tylko pogoda pozwala to wszelkie
dystanse do 5km pokonuję pieszo. Bez względu czy idę do kogoś w odwiedziny,
do pracy, czy na zakupy.
Kiedy w połowie października wprowadzono kolejny lockdown
zaczęłam pracować na 100% w domu. Mimo prowadzenia gimnastyki
on-line brakowało mi ruchu. Bardzo szybko postanowiłam codziennie
robić minimum 10000 kroków dziennie. W ten sposób zmobilizowałam
się do spacerów. 
Po jakimś miesiącu-dwóch zaczęły mnie nudzić te same trasy i wtedy
przypomniałam sobie o małym zaniedbanym parku z drugiej strony osiedla.
Moja oaza spokoju. Nie ma tam eleganckich alejek, jest kilka zdewastowanych
ławeczek. Są za to drzewa, przestrzeń, cisza i spokój. Ludzie pojawiają 
się rzadko. Przez 40 minut spotykam tam 1, 2 lub 3 osoby z psami.
Czasem nikogo. Teraz bywam tam prawie codziennie (czasem wybieram
 inne miejsce spaceru). To co kiedyś mnie irytowało (te same drzewa,
te same liście) stało się dla mnie obiektem obserwacji. Idę tam z ciekawością. 
Zastanawiam się czy żółty listek będzie mieć więcej szarych plamek, 
czy może całkiem spadnie z drzewa? Lubię tam być.
Odpręża mnie to i dodaje energii. Chociaż sama nigdy bym nie wpadła
na to, aby te spacery nazwać treningiem uważności, znanym bardziej 
pod anglojęzyczną nazwą maindfiulsnes.
Przed Bożym Narodzeniem, zauważyłam że kończy mi się lek który przyjmowałam na 
„lęk wolnopłynący” i zapobiegawczo przeciw nawrotowi depresji. 
Przyjmowałam go przez 5 lat w rożnych dawkach. Od 0,5-3,0 mg na dobę.
Byłam w aptece, ale dowiedziałam się, że jest na liście „A”. 
Nie było szans na receptę farmaceutyczną. Psychiatra był już na urlopie 
świątecznym, a lekarz rodzinny w czasach covidu to osobny temat. 
Nie wpadłam w panikę. Od dłuższego czasu przyjmowałam minimalną dawkę 
0,5mg.  Postanowiłam przeprowadzić eksperyment i zobaczyć czy dam radę bez
tego leku. Faktycznie, było trochę trudniej. Jednak wykorzystując umiejętności
zdobyte w czasie psychoterapii i wiedzę psychoedukacyjną przeszłam przez
dwa tygodnie bez leku. Później miałam już możliwość kontaktu z psychiatrą i 
opisałam całą sytuację. Poprosiłam też o receptę, abym w razie potrzeby mogła 
wrócić do stosowania leku.  Wspólnie z lekarzem podjęliśmy decyzje o odstawieniu
leku, z możliwością powrotu  jeśli pojawi się taka potrzeba.
Minęły ponad dwa miesiące i obecnie przyjmuję tylko  stabilizator. 
Czy ma to jakiś związek z treningiem uważności?
Prawdopodobnie tak! Okazuje się, że przeprowadzono wiele badań naukowych
na ten temat. Sa dowody na to, że  trening uważności może wspomóc 
proces zapobiegania nawrotom depresji.
Oczywiście nie namawiam do odstawienia leków. Bardziej rekomenduję 
rozważenie treningu uważności jako jednego ze sposobów spędzania
wolnego czasu. Mam nadzieję, że ktośz Was po lekturze tego tekstu skusi 
się na spacer. Ja już się szykuje!

 

wtorek, 23 lutego 2021

Sportowa miłość

 

(zdjęcie archiwalne z przed pandemii)

Temat zamkniętych siłowni często pojawia się w moich rozmowach 
ze znajomymi. Przy moim dzisiejszym treningu naszło mnie kilka refleksji,
którymi chciałabym się podzielić z okazji niedawnego święta miłości. 
Będzie to historia mojej sportowej miłości. Pierwsze aktywności fizyczne 
jakie kojarzę z dzieciństwa to jazda na rowerze 
(nauczył mnie dziadek Józek), fikołki z mamą 
na dywanie w dużym pokoju i rodzinne górskie wędrówki. 
W-f to był dla mnie najgorszy przedmiot w szkole.
 Najczęściej lekcje były „na macie”. „Macie i gracie” 
– do wyboru były różne piłki, a gry zespołowe nie były moją mocną stroną. 
Do dzisiaj tego nie lubię, nawet oglądać (wyjątek stanowi hokej, 
ale to już inna historia). 
Cieszyłam się kiedy były lekcje z gimnastyki – wtedy nareszcie działo 
się coś ciekawszego, ale to były może 3 godziny na rok… 
Dla mnie stanowczo za mało. 
Uwielbiałam robić gwiazdy, muszę spróbować czy nadal potrafię?
W gimnazjum zaczęłam biegać, były takie okresy, że biegałam codziennie,
z czasem nawet dwa razy dziennie. Przed lekcjami i wieczorem. Robiłam to
dla siebie. Nie miałam motywacji związanej z osiągnięciem jakiegoś wyniku
– długiego dystansu czy szybkiego tempa. Były to czasy, kiedy bieganie 
nie było popularne, a biegająca „bez sensu” nastolatka była traktowana 
ze zdziwieniem. Po pewnym czasie dołączyła do mnie koleżanka, z którą 
biegałyśmy kilka ładnych lat…

Z czasem bieganie trochę mi się znudziło i przyszła kolej na pływanie. 
Potrafiłam wstawać o 6 rano, aby o 7:00 wskakiwać do wody. Czasem udawało
mi się mieć cała pływalnie dla siebie, z reguły nie trwało to dłużej niż
10-15 minut, ale było to niesamowite uczucie. W tym samym czasie,
w moim życiu pojawiło się Judo. Uważam że to najlepszy ogólnorozwojowy
sport. Absolutnie ogólnorozwojowy: trening wyrabia siłę, kondycję, 
równowagę, mobilność, a przede wszystkim uczy współdziałania ciała i umysłu.

Życie potoczyło się tak, że nagle absolutnie zaniedbałam ruch. 
Rozchorowałam się. Nie chcę tu się rozwodzić czy choroba była wynikiem
braku ruchu, czy brak ruchu był wynikiem choroby. Pewnie jedno i drugie.
Prawdziwa miłość nigdy nie umiera, i tak powoli dochodząc do siebie wpuściłam 
ruch do mojego życia. Dyskretnie, trochę pływając, trochę ćwicząc w klubie,
trochę w domu i doszłam do wniosku, że fajnie byłoby coś z tym zrobić. 
Uwaga, uwaga! W wieku 30 lat trafiłam na AWF i to nie do sekcji Judo!
Tak zostałam instruktorem rekreacji ruchowej o specjalności nowoczesne formy
 gimnastyki (jakoś tak to brzmiało, jestem zbyt leniwa, aby zaglądać 
w papiery i to dokładnie sprawdzić).
Zaczęłam prowadzić pierwsze zajęcia grupowe i uczestniczyć
 w kolejnych kursach doszkalających. Rozmaitych, od stretchingu 
zaczynając, a na kettlach kończąc, chociaż tak naprawdę wiele 
jeszcze przede mną.

Zamrożenie branży fitness też wywołało zmiany w moim życiu. 
Jeszcze w październiku miałam kilkanaście godzin zajęć w tygodniu, 
w grudniu już mniej niż 10 w całym miesiącu i to w formie on-line. 
Obecnie nie prowadzę żadnych zajęć grupowych, a jedyna osoba z którą 
stale ćwiczę to ja sama. I tak już ponad miesiąc. Bardzo mi odpowiada
taka forma treningu. Każdego dnia mogę robić coś innego (albo nie robić nic).
Mam ochotę na pilates, to rozkładam matę. Mam ochotę na pupmy
 – wyciągam sztangę. Najczęściej robię klasyczne treningi wzmacniające.
 Moim podstawowym „sprzętem” treningowym jest ciężar własnego ciała. 
Ćwiczę wtedy kiedy dopomina się o to moje ciało. Moje treningi czasem
trwają 20 minut, a czasem półtorej godziny.
Największym odkryciem jest dla mnie olbrzymia wolność. 
Wolność i dowolność ruchu. Owszem, często sama ćwiczyłam na siłowni,
ale jednak wtedy zawsze miałam jakiś plan, jakieś założenia
 – nie mówię że to jest złe, bo na pewnym etapie rozwoju jest bardzo pomocne. 
Teraz lepiej znam swoje ciało, umiem czytać jego komunikaty.
Potrafię zadbać o jego mobilność, siłę i wytrzymałość. Dbam o ciało,
a ciało dba o mnie. Pozwala mi cieszyć się życiem. 
Jestem sobie za to bardzo wdzięczna. Jak widać, wcale nie 
trzeba być prymusem na wf-ie, aby być dobrze wychowanym fizycznie.

Czy wrócę do klubu jak będzie taka możliwość? Nie wiem.
Na pewno, będę chciała wrócić w jedno miejsce prowadzić zajęcia prozdrowotne.
Czy sama pobiegnę na siłownie ćwiczyć martwe ciągi? Chyba teraz
tego nie potrzebuję, nie mam żadnego celu sylwetkowego, 
ani nie przygotowuję się do żadnych zawodów z podnoszenia ciężarów. 
Owszem klub to nie tylko powierzchnia i sprzęt, ale też ludzie. 
Mam to szczęście, że wszystkie moje fitnessowe relacje nadal mają 
się dobrze. Dzisiaj dzień walki z depresją. Dla mnie walka była
 istotnym elementem życia przez długie lata, walczyłam o siebie 
z wszystkim i z wszystkimi. Było to bardzo męczące. 
Odkąd zamiast walczyć, zaczęłam o siebie dbać, traktować siebie 
i otoczenie z czułością i miłością lepiej mi się żyję i jestem zdrowsza.
Gorąco Was zachęcam do rezygnacji z walki na rzecz dbania. 
Dbanie o siebie nie męczy. Bo czy relaksująca kąpiel może zmęczyć?
A jeśli już ktoś z Was musi walczyć, to polecam wybrać się na tatami 
(matę) w dojo (sala ćwiczeń). I tam też tą waleczność zostawić.

wtorek, 18 sierpnia 2020

Telefon zrozumienia

 

Telefon Zrozumienia to akcja pomocy dla wszystkich osób przezywających kryzys psychiczny. Od poniedziałku do piątku w godzinach od 10:00 do 20:00 można znaleźć wsparcie po drugiej stronie słuchawki. O tym, skąd wziął się pomysł na tą akcję, opowie Martyna Jarząb, założycielka Fundacji Wielogłosu - organizacji działającej w obszarze zdrowia psychicznego.

Martyna, opowiedz mi, jak do tego doszło, że powstał ten projekt?

Projekt Telefon Zrozumienia powstał w naszych głowach podczas pandemii, kiedy to dochodziło do nas wiele sygnałów o potrzebie wsparcia dla osób, które nie radzą sobie dobrze w nowej, trudnej rzeczywistości. Postanowiliśmy stworzyć przestrzeń, w której każdy może otrzymać darmową i łatwo dostępną pomoc psychologiczną w trudnej sytuacji życiowej. 

Po wybraniu numeru 32 420 73 82 słychać informację, która mówi że specjalistami są osoby, które same doświadczyły kryzysu psychicznego. To bardzo innowacyjne rozwiązanie. Czy możesz powiedzieć coś więcej na ten temat?

Naszymi specjalistami są tzw. eksperci przez doświadczenie, czyli osoby, które doświadczyły kryzysu psychicznego, ale wydobyły się z niego, przeszły specjalistyczne szkolenie i teraz są gotowe same wspierać innych w kryzysie. To innowacyjne rozwiązanie okazuje się niezwykle wartościowe dla osób doświadczających problemów psychicznych.  

Jakiego rodzaju wsparcie mogą otrzymać korzystający z infolinii?

Świadczymy usługi interwencji kryzysowej, zarówno w formie telefonicznej, jak i pisemnej, poprzez mejla i SMSy.

Czy jest przygotowana jakaś oferta pomocy dla osób, które nie mogą zadzwonić w godzinach funkcjonowania telefonu, czyli między 10:00 a 20:00?

Przede wszystkim te osoby mogą się z nami skontaktować poprzez mejl lub SMS, ustalić dogodny termin rozmowy. Mamy również w planach uruchomienie naszego telefonu w weekendy. 

Pod koniec ubiegłego roku było duże zamieszanie związane z infolinią dla dzieci i młodzieży. Problem ten uświadomił mi, że realizacja takiego przedsięwzięcia wiąże się z pewnymi kosztami. Chciałabym zapytać jakie są jego źródła finansowania i czy ten numer wpisze się na stałe na listę pomocowych infolinii?

Nasz projekt jest finansowany ze środków Narodowego Instytutu Wolności i jest rezultatem Rządowego Programu Wsparcia Doraźnego Organizacji Pozarządowych w Zakresie Przeciwdziałania Skutkom COVID-19. Trudno zatem mówić o czymś stałym, mamy natomiast nadzieję, że po ustaniu projektu znajdą się środki, by ten numer wpisał się na stałe na listę infolinii pomocowych.

Myślę, że udało nam się przybliżyć temat Telefonu Zrozumienia naszym czytelnikom. Może jest coś jeszcze, o czym chciałabyś powiedzieć?

Zachęcamy do korzystania z naszego Telefonu nie tylko osoby znajdujące się w kryzysie, ale również ich rodziny i bliskich, którzy zmagają się z bezradnością, niepewnością oraz szukają wsparcia dla siebie i swoich najbliższych. 

Bardzo dziękuję za rozmowę, a przede wszystkim za samą inicjatywę, jaką jest Telefon Zrozumienia.





poniedziałek, 27 lipca 2020

Aktywne wakacje w Centrum Pstchiatrii w Katowicach

Nadal rehabilituję prawą rękę. Jest o wiele lepiej, ale jak na razie dłuższe pisanie (także komputerowe) jej nie służy. Dlaczego? Gdyż wymusza zgięcie łokcia, który teraz za wszelką cenę staram się wyprostować i jestem pewna, że za jakiś czas mi się to uda! Mam nadzieję, że pół godzinki stukania w klawiaturę za bardzo mi nie zaszkodzi, a odpowiednią gimnastyką uda mi się zniwelować ewentualne negatywne skutki.

Od początku lipca w Katowicach jest realizowany projekt „Ruch to zdrowie – zajęcia fitness i nordic walking dla mieszkańców Katowic i pacjentów Centrum Psychiatrii”. To działanie zostało zorganizowane oddolnie przez samych mieszkańców, a zarazem pacjentów, Centrum Psychiatrii w Katowicach – Szopienicach. Celem tego projektu jest aktywizacja ruchowa osób z doświadczeniem kryzysu psychicznego i umożliwienie tej grupie atrakcyjnego i zdrowego spędzania wolnego czasu. Osoby te – w skutek doświadczonych chorób i częstego braku możliwości pracy zawodowej – są wykluczone ekonomicznie i nie mają środków na tego typu zajęcia dostępne w ofercie komercyjnej. Chcemy także sprzyjać integracji pacjentów z mieszkańcami miasta, zwłaszcza dzielnicy, na terenie której znajduję się Centrum Psychiatrii. Często pacjenci spędzają w szpitalu kilka tygodni lub miesięcy, a w czasie przepustek miejscem ich aktywności jest jego najbliższa okolica.  W ten sposób przeciwdziałamy stygmatyzacji i pokazujemy, że nie trzeba się bać mieszkańców szpitala, którzy są takimi samymi ludźmi jak ci, którzy mieszkają w pobliskich familokach. Wszyscy razem mogą korzystać z tej samej zieleni miejskiej i dobrze razem żyć. Dodatkowo aktywność fizyczna ma działanie antydepresyjne. Jest też odpowiedzią na problem nadwagi i otyłości, który jest plagą XXI wieku, a w jeszcze większym stopniu dotyka osób leczonych farmakologicznie. Liczymy, że projekt ten wpłynie również na podniesienie jakości życia mieszkańców, stworzy przestrzeń do rehabilitacji społecznej, umożliwi nawiązywanie relacji międzyludzkich, będzie przeciwdziałać wykluczeniu społecznemu.

Dzięki przychylności mieszkańców pomysł zyskał wystarczająco duże poparcie, aby otrzymać finansowanie z Budżetu Obywatelskiego miasta Katowice. Dzięki temu pacjenci Centrum Psychiatrii i mieszkańcy Katowic mogą się integrować i jednocześnie dbać o swoje zdrowie fizyczne i psychiczne zarazem.

Ciekawostką jest, że w podobnym czasie (na początku lipca) Rzecznik Praw Pacjenta zwrócił się do Ministra Sportu z prośbą o udzielenie wsparcia dla Szpitali Psychiatrycznych na tworzenie przyszpitalnych terenów rekreacyjnych i sportowych. U nas ta idea pojawiła się już rok wcześniej, ale ze względu na poszukiwanie środków na realizację pomysłu i wybuch epidemii koronawirusa realizacja przesunęła się w czasie.

Cieszy mnie bardzo, że państwo powoli wychodzi w stronę działań, które mają bezpośrednie przełożenie na jakość pobytu w szpitalu psychiatrycznym. Cieszy mnie też fakt, że w tym wypadku katowicki ośrodek stał się prekursorem tej myśli. Dzięki asystentom zdrowienia udało się zrealizować projekt pozwalający na aktywność fizyczną, która jest jedną z najlepszych pozafarmakologicznych form leczenia.

Mam nadzieję, że także w przyszłym roku uda się kontynuować te działania i żadna kontuzja nie przeszkodzi mi w ich prowadzeniu, a obecnie możemy korzystać z pomocy innych instruktorów, którzy spisują się świetnie!

Jeśli chcecie dołączyć do naszych wspólnych spotkań i treningów więcej informacji znajdziecie tutaj https://www.facebook.com/groups/221182908920798

Do zobaczenia!

wtorek, 23 czerwca 2020

Lewa ręka

No to zaczynam. Pierwszy teks pisany lewą ręką. Jest wyzwanie. Długo się zastanawiałam, czy się za to zabierać, ale może raz na dwa tygodnie uda mi się zmobilizować do takiego wysiłku. Zaraz po wypadku myślałam, że ta niedyspozycja to będzie kwestia 10 dni. Teraz mam nadzieję, że za trzy miesiące będę funkcjonować samodzielnie. Na siłownie nie wrócę prędko, ale z tym się pogodziłam. Czeka mnie dużo pracy nad sprawnością prawej ręki. I teraz pojawia się pytanie, czy o zdrowie tej ręki będę dbać, czy walczyć?


Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, to oczywiście walka. Ale z kim ja mam walczyć? Kto jest moim przeciwnikiem? Walka jest agresywna, pełna złości, wypalająca. Nie będę walczyć, będę dbać. Będę robić codziennie delikatną gimnastykę, dbając o krążenie w całym ciele. Będę się masować, ćwiczyć z piłeczkami, a jak przyjdzie czas, chodzić na rehabilitację. Mogę konsultować się z różnymi lekarzami i fizjoterapeutami. Szukać rozwiązań i o siebie dbać. To dużo pracy. Pracy, która wymaga cierpliwości, pokory, staranności, wytrwałości i pogody ducha.


Trudno mi jest zmierzyć się z tą rzeczywistością. Miałam inne plany. Najpierw pokrzyżowała je epidemia, teraz wypadek. Mam nadzieję, że to już koniec przykrych niespodzianek na ten rok, a nawet na następne pięć lat. Po raz kolejny życie pokazuje mi, że moim najważniejszym i podstawowym zadaniem w życiu jest zadbanie o samą siebie. I cieszę się, że po raz kolejny mogę liczyć na najbliższych. Dziękuję. Będę o siebie dbać i Wy też o siebie dbajcie!

wtorek, 2 czerwca 2020

#PoGodność

Dzisiaj bardzo krótko. Zapraszam was do udziału w Wirtualnym Marszu Żółtej Wstążki, wszystkie szczegóły znajdziecie tu.

poniedziałek, 25 maja 2020

Dzień Mamy

Moja mama jest niezwykła. Chyba każde dziecko tak myśli o swojej mamie. W tej relacji dzieckiem jest się zawsze, bez względu na wiek. Owszem, z biegiem czasu ulega ona transformacji, ale mimo wszystko zawsze będę dzieckiem mojej mamy.
Ciekawe jak to jest być mamą? Skąd się czerpie siłę i energię, aby codziennie wstawać o 4 rano i gotować obiad przed wyjściem do pracy? Skąd się bierze pokłady cierpliwości i wyrozumiałości, a przede wszystkim, skąd się bierze wiarę we własne dziecko, że ono sobie samo w życiu poradzi? Bo bez takiej wiary chyba nie sposób wypuścić go ze swojego gniazda? O macierzyństwo jest pytań wiele i nie czuję się kompetentna, aby odpowiadać na jakiekolwiek z nich. Powód jest prosty. Nie jestem matką.
Matka to bardzo ważna osoba w życiu każdego człowieka. Odgrywa ogromną rolę w procesie wychowania i silnie wpływa na psychikę człowieka, także w jego dorosłym życiu.
Pozwolę sobie na trochę prywaty i opowiem o mojej mamie. Moja mama kocha dzieci, dlatego sama ma nas aż pięcioro. Uważam, że to nie lada wyczyn. Zwłaszcza bycie mamą i zarazem kobietą aktywną zawodowo, bo tak przez lata było w tym przypadku. W związku z czym więcej czasu na budowanie relacji z mamą mam od momentu jej przejścia na emeryturę, które miało miejsce już w moim dorosłym życiu.
Nie chce się skarżyć ani narzekać. Uważam (pewnie jak każde dziecko), że moja relacja z mamą jest jedyna i wyjątkowa. Mówię jej chyba prawie o wszystkim, (bo są takie rzeczy, o których nie umiem nawet rozmawiać sama ze sobą, może kiedyś się nauczę) o sukcesach, porażkach, obawach. Lubię z nią spędzać czas, chodzić na spacery, oglądać filmy (raz na pół roku), rysować jej zgadywanki na plecach zupełnie tak samo, jak wtedy, kiedy miałam kilka lat. Nie tylko kocham, ale właśnie lubię moją mamę i z tego jestem zadowolona. Wiem, że wiele osób ma bardzo niepoukładane relacje z rodzicami. Ja mam to szczęście, że moje są w miarę ułożone, chociaż nie zawsze takie były.
Piszę o tym nie po to, aby się chwalić, tylko po to, aby dać innym nadzieję. Nadzieję na dobre relacje. Każdą, nawet zagmatwaną relację z mamą, tatą, czy kimkolwiek innym z rodziny lub spoza, zawsze można odbudować, naprostować, stworzyć na nowo. Jak to się robi? Pisałam o tym tutaj i ten tekst chciałabym Wam dzisiaj przypomnieć.

wtorek, 19 maja 2020

sobota

Chyba każdy ma swój ulubiony dzień tygodnia. Dla mnie to sobota. Dlaczego? Nie zawsze wtedy mam wolne, często odbywają się różne warsztaty lub szkolenia, w których uczestniczę, dokształcam się. Mimo to, ten dzień jest dla mnie jakiś magiczny. Jest dniem odpoczynku po całym tygodniu. I dniem przed niedzielą, która u mnie zazwyczaj ma rodzinny charakter. Sobota, to taki dzień dla siebie, nawet jeśli z całego dnia zostaje mi tylko wieczór. Teraz w dobie koronawirusa porządek tygodnia u wielu osób został zachwiany, u mnie trochę też. Dlatego tym bardziej warto dbać o swoją sobotę, którą równie dobrze można mieć w poniedziałek, wtorek, środę, czwartek, piątek czy niedzielę. Każdy może wybrać taki dzień, który mu najbardziej odpowiada. Fajnie mieć taki czas dla siebie w całym tygodniu.
Przy tej okazji opowiem Wam o mojej ostatniej sobocie, 16 maja 2020. Bo w tych dniach było dla mnie coś nostalgicznego, ten ostatni piątek, ta ostatnia sobota, ta ostatnia niedziela…
Kilka dni spędziłam u rodziny na działce w lesie. Bardzo lubię tam wypoczywać, zawsze kiedy mam chwilę wolnego. Uroki przyrody są bezdyskusyjne, ale towarzystwo ma też duże znaczenie. Nie będę wymieniać wszystkich uczestników tego zbiorowiska, bo już sama nie wiem, co jest obecnie dozwolone, a co zakazane. Uchylę tylko rąbek tajemnicy. Byłam tam ze starszą siostrą.
Mam z nią bliską relację, dzieciństwo spędziłyśmy w jednym pokoju. Mieszkałyśmy razem, chyba do mojego 13 roku życia. Dokładnie już nie pamiętam, ale to szczegóły. W piątki wieczorem słuchałyśmy LP3, czyli Listy Przebojów Programu 3 Polskiego Radia. Była to przygrywka do mojej ulubionej do dzisiaj soboty. Ten program, to radio kształtowały mój gust muzyczny. Sama barwa głosu prowadzących zawsze kojarzyła mi się z domem i dawała mi pewne poczucie bezpieczeństwa.
Nawet w czasie studiów, gdy przez pewien czas mieszkałam za granicą, w piątkowe wieczory za pośrednictwem internetu słuchałam trójki. Taka mała namiastka domu.
I ten miniony piątek mógł się wydawać zwyczajny. Jak w każdy piątek w radiu była lista, a że mogłam jej posłuchać w towarzystwie siostry, trudno byłoby nie skorzystać z okazji do tak mile spędzonego wspólnie czasu. Lista jak lista, nawet nie zwróciłam uwagi na utwór na pierwszym miejscu. Mimo, że to był debiut na liście, nie wzbudziło to dla mnie żadnej sensacji. Kazik nie raz był przebojem tego zestawienia.
No i przyszła sobota. Wielkie poruszenie. Piątkowe notowanie listy zniknęło z interneru. Tak po prostu. Potem dalszy rozwój wydarzeń. Jakieś dziwne oświadczenie dyrektora o pomyłce w głosowaniu? Przez ponad 30 lat nikt się nie mylił, a teraz gdy pojawiła się piosenka o „szeregowym pośle w limuzynie na cmentarzu” to się, kurczę, pomylili? I w niedzielę przyszła ostatnia sjesta Kydryńskiego i tak chyba się skończyło moje ulubione radio... Na szczęście, mimo wszystko, pozostanie moja ulubiona sobota, o którą zawsze sama mogę zadbać, mimo że wydarzenia tego tygodnia przyniosły prawdziwą próbę mojej sobotniej pogody ducha. Bez względu na to wszystko i sobie i Wam życzę, aby Wasza i moja sobota była jak najczęściej.

Zmiany, zmiany, zmiany!

 Ponad dwa lata temu, kiedy zaczynałam prowadzić tego bloga nie miałam żadnego pojęcia o stronach internetowych. Wybrałam jedyne narzędzie, ...