czwartek, 25 kwietnia 2019

Jak odpoczywać?


Przed nami weekend majowy. Doskonała okazja do wypoczynku. Wypoczynek to rzecz bardzo ważna. Jeden z elementów zdrowego trybu życia. Dobra regeneracja to podstawa w dbaniu o siebie i swój dobrostan. Jak wypoczywać? Na to pytanie dobrze jest sobie samemu odpowiedzieć, bo źle zaplanowany wypoczynek może przynieść spore zmęczenie i brak wytchnienia.
Chciałabym Wam się do czegoś przyznać. Sama przez wiele lat nie umiałam wypoczywać. Zaczęło się to już chyba we wczesnym dzieciństwie. Podobno mając niespełna dwa lata w czasie wakacji wstawałam o 3 w nocy i wyciągałam mamę na spacer po plaży, a to były dopiero początki.
Bardzo lubiłam intensywne życie. Co roku wyjeżdżałam na kolonie lub obozy i tam czas był zorganizowany, owszem kilka godzin dziennie czasem spędzało się na plaży, ale generalnie czas był zagospodarowany. Wyjazdy rodzinne zawsze były aktywne, trzeba było wcześnie wstawać i przed 8 rano być na szlaku (żeby zdążyć zrealizować plan pieszej wycieczki). Kiedy spędzałam czas z babciami było rożnie, jedna z nich chyba absolutnie nie akceptowała czegoś takiego jak wypoczynek. Zawsze była w stanie zorganizować jakieś zajęcie. Czasem było to zrywanie agrestu lub plewienie kwiatków, innym razem mycie i malowanie okien. Tak kiedyś były drewniane okna, które co roku trzeba było malować... Uważam, że byłam wychowywana w kulcie pracy, i zawsze trzeba było robić coś. Nie to, że narzekam. Tak po prostu było. Miło wspominam wycieczki rowerowe, zdobyte szczyty gór, zwiedzone zabytki. Na pewno wiele mi to dało. Rozwinęło różne umiejętności i poszerzyło horyzonty. Niestety nie nauczyło mnie to efektywnego wypoczynku. Nawet w czasie studiów nie korzystałam z długiej 3 miesięcznej przerwy. Zazwyczaj planowałam na ten czas praktyki zawodowe, jeśli obowiązkowy był miesiąc, to ja robiłam co najmniej dwa (kto zabroni, tak to się więcej nauczę)! Wypoczynek? Czemu nie, ale tylko aktywny! Kto by siedział na miejscu na jakiejś plaży i się nudził? Wolałam pozwiedzać stolice Europy. Czasem, jak jechałam na działkę, czułam się tam wręcz nieswojo. W środku lasu, gdzie można robić tylko nic, no może czytać książki na ganku, siedzieć przy ognisku i spacerować po okolicy. Przez wiele lat była to dla mnie straszna nuda. Czyste marnotrawstwo czasu!
Z perspektywy wiem, że przez co najmniej 25 lat nie odpoczywałam. Nawet jeździłam na nartach i nie zastanawiałam się czy to lubię. Jeździłam, bo taka była moda. Zimą wypadało pojechać na narty. Prawdę powiedziawszy prędkość zawsze mnie stresowała i od kiedy zdałam sobie sprawę, że w jeżdżeniu na nartach najbardziej lubię przesiadywanie na szczycie stoku, z czystym sumieniem zaprzestałam jeździć „na narty” i na nartach. Musiałam dorosnąć, żeby pozwolić sobie samej na wypoczynek na własnych zasadach. Nie mam nic przeciwko zwiedzaniu ani uprawianiu sportów. Jednak wiem, że mnie takie aktywności męczą. Owszem lubię odwiedzać nowe miejsca i uprawiać aktywności fizyczne, tyle że z umiarem. Wiem, że najlepiej wypoczywam spacerując i czytając książki, albo robiąc NIC i przyznaję się do tego bez poczucia winy. Nie chcę podawać tu przepisu na idealny wypoczynek, każdy musi przygotować go dla siebie indywidualnie. Uwzględnić swoją bieżącą dyspozycję i zasoby. Zaplanować ten czas tak, aby czuć się dobrze w trakcie i po jego upływie. Moim zdaniem warto poświęcić chwilę czasu na to, aby odpowiedzieć sobie na pytanie: „jak wypoczywać?”. Powiem więcej, warto zadawać sobie to pytanie co jakiś czas. Życie to proces i wiele się zmienia – to, co jest dla mnie dobre dziś, za rok może być już całkiem nieaktualne. I myślę, że u Was może być podobnie.

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Wyjątkowa przyjaźń


Relacje to mój ulubiony temat. Pisałam tu już o relacjach w rodzinie, relacjach towarzyskichi związkach, relacjach między chorymi, relacjachterapeutycznych. Teraz pora na przyjaźń, wyjątkową bo międzypokoleniową.
Zawsze ceniłam sobie towarzystwo starszych ludzi, chętnie odwiedzałam babcie. Jednak od kilku lat obie już nie żyją. Życie nie lubi próżni. Nie pamiętam już, jak to dokładnie się stało, ale po śmierci drugiej babci zaczęłam częściej odwiedzać ciocię. Nie jest to taka ciocia w prostej linii, bo jest to żona brata babci, ale jak mam o niej inaczej mówić?
Od kilku lat bywam u niej regularnie, staram się wpaść na kawę (zbożową) raz na tydzień. Często przynoszę jej książki i dużo o nich rozmawiamy. Czasem pomagam rozwiązać krzyżówkę z Angory (kto czyta, ten zna poziom abstrakcji tych haseł). Dyskutujemy też o życiu, gotowaniu i pielęgnacji kwiatów. Czasem rozmawiamy o zdrowiu (ciocia jest emerytowaną lekarką) i o moim blogu. Niby nic nadzwyczajnego, ale jednak coś niesamowitego. Chwile wytchnienia i oderwania od zabieganego świata.
Bardzo lubię te spotkania. Rozmowy, w których jest czas na wszystko. Każdy może spokojnie zaprezentować swoje racje, a nie jest tak, żebyśmy zawsze się zgadzały. Jest przecież między nami spora różnica wieku i trochę inne spojrzenie na świat. Nie wiem ,w czym tkwi cały urok tego wspólnie spędzanego czasu, ale wiem, że jeśli mam intensywniejszy okres i przez 2–3   tygodnie nie zajrzę do cioci, to czegoś mi już bardzo brakuje. Oczywiście mamy wtedy kontakt telefoniczny, jednak to nie to samo.
Myślę sobie, że te wspólne kawy i rozmowy, to dla mnie swoistego rodzaju wentyl od codzienności, co bardzo służy mojej psychice. Takie relacje powinny być wypisywane na receptę, stosowane powszechnie i regularnie.
Jakiś czas temu ciocia nazwała mnie przyjaciółką. Bardzo mnie to wzruszyło! Dla mnie to wielki zaszczyt mieć przyjaciółkę sprzed wojny. Taką z innego świata. Ze świata, którego już nie ma i który już pewnie nigdy nie wróci. Świata z prostymi i czytelnymi zasadami moralnymi. Świata z zawsze wyprasowanymi ubraniami, zawsze czystymi butami i starannymi fryzurami. Świata, w którym był duży szacunek do człowieka bez względu na wszystko (a może to tylko moja ocena, przecież ja nie żyłam w tamtych czasach, więc nie jestem ekspertem). Być może to ten szacunek jest właśnie głównym filarem naszej znajomości? Taka historia mojej wyjątkowej przyjaźni, a Wy macie swoje przyjaźnie międzypokoleniowe? Jeśli chcecie się nimi podzielić, zapraszam do komentarzy.

czwartek, 18 kwietnia 2019

Co łączy psychoterapię z moją wiarą?



Przeżywam teraz ważny dla mnie czas w roku. Zbliżają się Święta Wielkanocne, a dla mnie w zasadzie już trwają, bo w moim osobistym kalendarzu zaczynają się w Niedzielę Palmową. Wiara to prywatna sprawa i nie o tym chce pisać. Jednak obserwuję wiele wspólnego w religii chrześcijańskiej z procesem psychoterapii i tymi spostrzeżeniami chciałabym się podzielić.
Chciałabym skoncentrować się na Triduum Paschalnym jako kwintesencji chrześcijaństwa. Jest Wielki Post, który kończy się w Wielki Czwartek. Zamyka to okres trudny, ale i wspaniały. Powoli zaczyna się nowe. W Wielki Czwartek zaczyna kończyć się świat, stopniowo umiera wszystko; w tym wszystko co złe. Apogeum jest śmierć Jezusa w Wielki Piątek, po której następuję pustka i milczenie. Dawny świat się kończy. Jezus umiera na krzyżu z miłości do mnie i uczy mnie przykazania miłości. Miłości do bliźnich, ale przede wszystkim do samego siebie. Nie bez przyczyny użyto sformułowania „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”. Miłość do samego siebie jest niezbędna do zdrowego funkcjonowania człowieka. Tego samego uczę się w procesie psychoterapii. Nie chodzi mi tu o niezdrowy egoizm czy egocentryzm. Widzę w tym szacunek, wyrozumiałość i czułość w stosunku do samego siebie.
W liturgii Wielkiej Soboty (Wigilii Paschalnej) jest mój ulubiony moment w całym roku. Przejście Izraelitów przez Morze Czerwone. Sytuacja nader niebezpieczna. Zakończona sukcesem. Proces psychoterapii jest dla mnie bardzo podobny. Wymaga odwagi uporania się z tym co trudne. Po drodze czyha na mnie wiele niebezpieczeństw, chociaż cały czas jestem bezpieczna. W tym procesie prowadzi mnie terapeuta (nie chce tutaj nikogo obrazić tym śmiałym porównaniem, ale pragnę zostawić Bogu co boskie, a człowiekowi to, co ludzkie).
Kulminacją jest zmartwychwstanie. Tak jak Jezus opuszcza swój grób, tak ja opuszczam swoje złe nawyki, schematy prowadzące do problemów. Rodzi się nowe – nowe oparte na miłości. Jeszcze raz podkreślam, na miłości do samego siebie (a jeśli ktoś czuje tak jak ja, to także na miłości Boga, który kocha ponad wszystko).
Alleluja, z okazji tych świąt, życzę każdemu z Was zmartwychwstania. Amen!

wtorek, 16 kwietnia 2019

Wielkanoc tuż, tuż


Święta Wielkanocne zbliżają się wielkimi krokami. W sklepach kolejki, parkingi zabite do granic możliwości. W rozmowach co chwile ktoś mówi o sprzątaniu, gotowaniu i planach na święta. Jedni będą spotykać się z rodziną, inni wyjadą zwiedzać stolice Europy lub ładować akumulatory na łonie przyrody. Wszystko szybko, ba!, wręcz ekspresowo. Jakby te święte miały być tym szczególnym czasem w roku, kiedy wszystko będzie idealne. Idealne fryzury, wielkanocne wzorki na paznokciach, błyszczące okna, nowe ciuchy, nowe buty i przyklejone uśmiechy.
Z jednej strony, nie ma w tym nic złego, że w tym szczególnym czasie ludzie zaczynają bardziej dbać o siebie i swoje otoczenie. Z drugiej, jest we mnie pewien bunt, że nie tak powinno to wyglądać. Oczywiście sama też trochę posprzątam (chociaż generalnie regularnie staram się dbać o porządek na co dzień). Okna myłam stosunkowo niedawno, więc nie wiem, czy teraz jeszcze będę je pucować. Garderobę też ostatnio trochę odświeżyłam, ale to głównie konsekwencja zmiany pór roku. To po co to wszystko?
Nie chce namawiać do bojkotu Świąt Wielkanocnych, absolutnie nie to jest moją intencją. Chciałabym natomiast zauważyć, że istotą tych świąt jest Triduum Paschalne. Wydarzenia Wielkiego Czwartku, Wielkiego Piątku i Wielkiej Soboty. W Wielką Niedzielę jest w zasadzie już „po świętach”, a to właśnie wtedy kościoły przeżywają oblężenie i stają się swoistą rewią mody. Oczywiście każdy może przeżywać święta po swojemu. Jednak jeśli ktoś z Was znajdzie w czasie gorączkowych przygotowań chwilę wytchnienia, zachęcam do chwili refleksji nad tym, czego w zasadzie dotyczą te święta i jaki to ma sens.

czwartek, 11 kwietnia 2019

Brakujący element terapii


Nie jestem naukowcem, badaczem ani lekarzem. Mimo tego chciałabym się z Wami podzielić moim najnowszym odkryciem. Wydaje mi się, że znalazłam nowe lekarstwo na wiele problemów i kryzysów natury psychicznej. Co więcej, w moim założeniu powinno być ono łatwo dostępne i niedrogie. Chodzi mi o szacunek. Dla wielu osób korzystających z pomocy służby zdrowia (czy to prywatnej, czy to państwowej) nadal jest to pojęcie abstrakcyjne w kontekście relacji pacjent – lekarz/terapeuta. Mało kto mówi o szacunku dla człowieczeństwa, a już szczególnie o szacunku dla chorych.
Myślę, że szacunek to bardzo ważna sprawa. Każdy człowiek ma swoją godność i powinno być to respektowane bez względu na rodzaj relacji. Myślę, że wszyscy – a już szczególnie psychiatrzy i psychoterapeuci w ramach kształcenia zawodowego – powinni być edukowani w tym zakresie. To smutne, że tak wiele znanych mi osób, ma złe doświadczenia z profesjonalistami. Sama mam różne doświadczenia. Koniec końców, po kilku latach poszukiwań, udało mi się trafić na fachowców, którzy traktują mnie jak człowieka, a nie jak numer w kartotece z postawioną diagnozą lub bez.
Bardzo ubolewam nad tym, że dobry psychiatra to nadal wyjątek, a nie standard. To jedna z przyczyn, dla których ludzie zwlekają z wizytą w poradni zdrowia psychicznego!
Moim marzeniem (być może nierealnym) jest, aby lekarze traktowali pacjentów tak, jak sami chcieliby być traktowani. Sama doświadczyłam niepoważnego traktowania, lekceważenia i pogardzania. To nie jest przyjemne dla nikogo i nigdy, a już na pewno nie poprawia sytuacji człowieka chorego, człowieka w kryzysie.
Zastanawiam się, co można zrobić, aby rozpropagować ideę szanowania pacjentów. Wiem, że będzie to trudne. W świecie kreowanym przez współczesne media na szacunek zasługują tylko młodzi, piękni i bogaci. Każdy, komu choć na moment powinie się noga, to słabeusz i nieudacznik.
Mam taki pomysł, aby dzielić się dobrymi doświadczeniami w relacjach z profesjonalistami zdrowia psychicznego. Myślę, że na początek można stworzyć listę lekarzy, którzy są ludźmi i patrzą na człowieka, a nie na przypadek medyczny. Zapraszam Was do udziału w tej akcji. Mam nadzieję, że w komentarzach pojawią się Wasze typy z krótkim uzasadnieniem. Z mojej strony przedstawiam dwie lekarki:
Aleksandra Barabasz-Gembczyk – uważam ją za osobę, która uratowała mi życie. Umie słuchać i rozmawiać. Jest bardzo empatyczna, wyrozumiała, a zarazem wymagająca. Na pierwszym miejscu stawia dobro pacjenta.
Ewa Rudzka-Jasińska – profesjonalistka w każdym calu. Uważnie słucha, zadaje szczegółowe pytania i dokładnie analizuje odpowiedzi. Bardzo otwarta, do leczenia podchodzi holistycznie.
Obie panie mają jedna cechę wspólną: darzą pacjentów szacunkiem. I dla mnie, to czyni je wyjątkowymi postaciami. Trochę to smutne, że jest to aż tak wyjątkowe, chociaż powinno być standardem.

wtorek, 9 kwietnia 2019

Książki na Wielki Post


Zdaję sobie sprawę, że pisanie recenzji książek nie jest moją najmocniejszą stroną. Doskonale też wiem, że jedyna metoda, aby się czegoś nauczyć, to to robić i ciągle próbować robić to lepiej. Zatem dziś przedstawiam moje lektury na Wielki Post.
Wybrałam cztery książki, pierwsza z nich to Człowiek na bakterie. Jak czerpać energię z jelit autorstwa Margit Kossobudzkiej. Dla mnie, to arcyciekawa książka o ekosystemie żyjącym w moim ciele. Lektura ta daje możliwość „poznania siebie od środka”. Teraz myślę, że moje bakterie, żyjące wewnątrz jelit wiedzą o mnie więcej, niż ja sama o sobie wiem. Ciekawe, czy kiedyś uda mi się zyskać całą tę mądrość i wykorzystać ją dla swojego dobra?
Kolejna pozycja pozostaje w kręgu tematyki zdrowotnej – jest to książka Holyfood, czyli 10 przepisów na smaczne i zdrowe życie duchowe Szymona Hołowni. Byłam przekonana, że poznam jakieś nowe potrawy dobre dla ciała i ducha. Moje oczekiwania nie spełniły się, ale byłam bardzo pozytywnie zaskoczona. Lekturę połknęłam zamiast kolacji, tak była pyszna. I mimo, że zjadłam ją łapczywie, nie pozostała mi po niej żadna niestrawność, a dobry humor na kilka dni. Autor w bardzo przystępny sposób opowiada skąd brać dobrą wodę, jak wysmażyć cuda i odzyskać apetyt na ludzi. Książka ta mocno podniosła mnie na duchu, mimo promowania praktyk wielkopostnych. Jest dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem.
Siłą rozpędu sięgnęłam po następną książkę pióra pana Hołowni 36 i 6 sposobów na to, jak uniknąć życiowej gorączki. Tej lekturze musiałam poświęcić już trochę więcej czasu, ale nadal czyta się ją lekko, łatwo i przyjemnie. Poszczególne rozdziały są poświęcone prawdom wiary, przykazaniom bożym i kościelnym, błogosławieństwom oraz uczynkom miłosiernym. Mimo, iż uważam się za osobę wierzącą, w bliskiej relacji z Jezusem i Kościołem, to ta pozycja otworzyła mi oczy na współczesne i autentyczne realizowanie zasad Katechizmu Katolickiego. Uważam, że to doskonała pomoc przy rachunku sumienia, i tak też zamierzam ją wykorzystać.
Ostatnia lektura to autobiografia Urszuli Dudziak Wyśpiewam wam więcej. Pierwsze słowa książki brzmią następująco: „Należy nam się radość, spełnienie i szczęście bez względu na to, gdzie jesteśmy, co robimy, jak nam się powodzi i w jakim jesteśmy wieku”. Dla mnie to osobista opowieść o (moim zdaniem) spełnionym życiu silnej, dojrzałej kobiety. Artystki, matki, żony, kochanki (tenisa).
Mam nadzieję, że w tym zestawieniu każdy znajdzie coś dla siebie. Mimo, iż wieczory są znacznie krótsze niż zimą, uważam, że warto czytać o każdej porze roku.

czwartek, 4 kwietnia 2019

Co mi daje psychoterapia?

.
Z psychologiem miałam kontakt od początku liceum. Jako osoba z dysleksją zamiast na religię raz w tygodniu chodziłam do gabinetu psychologiczno-pedagogicznego. W zależności od tego, kto miał dyżur w danym tygodniu, poznawałam techniki efektywnego uczenia się lub rozmawiałam o ewentualnych, bieżących problemach. Spotkania te miło wspominam. Wiele mi dały. Mogłam się dowiedzieć, jak uczyć się szybciej oraz „odparować” z nadmiaru emocji. Co ciekawe, nie miałam wtedy żadnej diagnozy psychiatrycznej, a możliwość kontaktu z psychologiem wynikała z opinii, którą wystawiono mi w poradni psychologiczno-pedagogicznej.
Cały okres studiów upłynął mi bez kontaktów z jakimkolwiek psychologiem. Nie miałam żadnych problemów, wszystko układało się dobrze. Rozwijałam się. Kiedy rozpoczęłam dorosłe życie, pojawiły się pierwsze symptomy choroby. Przez około 4 lata korzystałam z pomocy pięciu poradni psychologicznych, uczestniczyłam w jednej terapii grupowej, miałam konsultacje z kilkoma psychologami. Nikt nie przypadł mi do gustu, terapia grupowa została rozwiązana ze względu na stale zmniejszająca się liczbę uczestników i byłam już sceptycznie nastawiona do jakiejkolwiek pracy terapeutycznej.
Z drugiej strony miałam poczucie, że same leki to nie jest pełne leczenie. Czytałam książki, które były dla mnie wręcz dowodami, że psychoterapia ma sens i skutecznie pomogła już wielu ludziom. W trakcie jednej z wizyt poprosiłam moją lekarkę o skierowanie na psychoterapię, w rejestracji przydzielono mnie do pani X. Udałam się na pierwsze spotkanie i wiedziałam, że więcej nie mam zamiaru pojawić się w jej gabinecie. Mówiąc oględnie, sesja nie była profesjonalna i pozostawiała wiele do życzenia. Trudno, nie każdy jest idealny. Podzieliłam się moim doświadczeniem w rejestracji i zostałam zapisana do kogoś innego. Tak trafiłam na cudowną kobietę, którą odwiedzam regularnie już blisko 3 lata.
Co mi to daje? Niby nic namacalnego, a jednak zauważam spore zmiany w swoim funkcjonowaniu. Po pierwsze mam dużo większy dystans do wszystkiego. Nabrałam przestrzeni w pojmowaniu świata. Zauważyłam wiele mechanizmów, które często zwiodły mnie na manowce i wypracowałam nowe, które wydają mi się być skuteczniejsze. Na początku procesu, często zdarzało mi się płakać w czasie sesji, kilka razy byłam też oburzona słowami, które usłyszałam. Od dłuższego czasu bardzo czekam na każde spotkanie. Czuję, że się zmieniam i rozwijam. Staję się bardziej świadomym człowiekiem. Daje mi to satysfakcję, dlatego też polecam psychoterapię każdemu.
Myślę, że to fantastyczne narzędzie do pracy nad sobą. Przydatne nie tylko chorym psychicznie, ale każdemu, kto zmaga się z jakimś poważnym problemem. Wiem, że nie jest łatwo znaleźć psychologa/terapeutę, z którym będziemy chcieli pracować, mimo wszystko warto! Jeśli interesują Cię moje relacje terapeutyczne, to napisałam o tym kiedyś tutaj.

poniedziałek, 1 kwietnia 2019

U Rzecznika Praw Obywatelskich

W dniach 29-30.03.19 brałam udział w warsztatach zorganizowanych przez Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich w Warszawie. Spotkałam tam kilkanaście osób z całej Polski, które aktywnie działają na rzecz poprawy losu osób dotkniętych chorobą psychiczną. Były to dwa dni intensywnej pracy, wymiany poglądów i doświadczeń związanych z samopomocą. Mam nadzieję, że spotkanie to przyniesie konkretne efekty, ale o tym dopiero za jakiś czas. Na razie trzeba poczekać na rezultaty.

Moja smutna prawda


Dużo się dzieje w polskiej psychiatrii. W mediach ciągle się słyszy o dramatycznej sytuacji w psychiatrii dzieci i młodzieży. Rzecznik Praw Pacjenta nazwał się rzecznikiem polskiej psychiatrii i z tej okazji przygotował konferencję. Fundacja eFkropka zorganizowała debatę ekspercką „W parze ze schizofrenią. Jak zwiększyć w Polsce dostęp do efektywnych terapii”, a Rzecznik Praw Obywatelskich zaprosił na warsztaty osoby z doświadczeniem kryzysu psychicznego i właśnie jestem w drodze na to wydarzenie. Dzieje się, głównie w stolicy, ale się dzieje.
Niestety mam wrażenie, że pod płaszczem tych wszystkich wystąpień, deklaracji i debat nic się nie kryje. Nie widzę żadnej zmiany na lepsze. Na samym Śląsku po cichutku zmniejszono nakłady na psychiatrię środowiskową o 20% w stosunku do ubiegłego roku. We wrześniu 2018 podczas konferencji "Zdrowie zaczyna się w głowie" w Wieliczce, zorganizowanej przez Fundację Polski Instytut Otwartego Dialogu występowali międzynarodowi eksperci. Wiele się mówiło o reformie psychiatrii i rozwoju psychiatrii środowiskowej. O dehospitalizacji i leczeniu domowym, które jest tańsze i efektywniejsze. Pozwala pacjentowi na szybsze zdrowienie i nie wyklucza ze społeczeństwa tak, jak długotrwały pobyt w szpitalu. Być może się mylę, ale wydaje mi się, że nikomu (a już na pewno nie państwu) nie zależy na tym, aby pacjenci zdrowieli. Zdrowy pacjent nikomu nie jest potrzebny. Bez chorych służba zdrowia nie miałaby sensu bytu, koncerny farmaceutyczne nie miałyby komu sprzedawać lekarstw... Odnoszę wrażenie, że komuś wciąż zależy na tym, aby ludzi zamykać w szpitalach i podawać im dużo ciężkich leków zamiast zorganizować to w inny sposób. Może więcej świetlic terapeutycznych, etatów dla psychiatrów w poradniach zdrowia, psychoterapeutów i psychologów, asystentów zdrowienia dostępnych na wyciągnięcie ręki zawsze i wszędzie? Obecnie szpitale psychiatryczne w dużej mierze są traktowane jak SOR. Pacjenci trafiają tam w ostateczności, w bardzo złym stanie. Często na skutek zaniedbań, do których doszło, gdyż nie było szansy na fachową pomoc w odpowiednim czasie. To, o czym tu piszę, nie jest żadną tajemnicą, ale wciąż mało się o tym mówi, więc ja będę o tym pisać. Zamierzam też zapytać Rzecznika Praw Obywatelskich, jakie konkretne działania planuje podjąć w celu poprawy i zwiększenia dostępności leczenia psychiatrycznego. Jeśli tylko otrzymam odpowiedź, podzielę się nią z Wami.

Zmiany, zmiany, zmiany!

 Ponad dwa lata temu, kiedy zaczynałam prowadzić tego bloga nie miałam żadnego pojęcia o stronach internetowych. Wybrałam jedyne narzędzie, ...