Moje życie nie jest idealne. Ba!
chyba nawet nigdy takie nie było, chociaż przez lata miałam takie aspiracje.
Dziś pojęcie ideału jest dla mnie zbiorem pustym, pozbawionym sensu istnienia.
Nie dążę do ideału na żadnej płaszczyźnie i bardzo mnie to cieszy. Przy okazji
świątecznego klimatu, rodzinnych rozmów przy stołach, spotkań opłatkowych i
towarzyskich chciałabym po raz kolejny poruszyć temat relacji (relacje w rodzinie w chorobie psychicznej, związki i relacje w chorobie psychicznej, między nami pacjentami, relacje terapeutyczne).
Różne zdarzenia (często takie, które
są wynikiem choroby, ale nie tylko) prowadzą do rozpadu relacji. Relacje to coś
niezwykle istotnego dla człowieka i to od momentu narodzenia, lub nawet
poczęcia! Przez lata wzrastałam w różnych relacjach, niektóre z nich z czasem
przeistaczały się w bliższe lub dalsze, inne ulegały nadszarpnięciu lub całkowitej
erozji. Nie chcę tutaj się bić w pierś ani też nikogo obarczać za to
odpowiedzialnością. Za kondycję każdej relacji zawsze odpowiedzialne są obie
strony. Po prostu tak się dzieje i trzeba nad tym przejść do porządku
dziennego. Nasuwa się pytanie, co zrobić z tymi relacjami, których brakuje.
Część można zastąpić nowymi, jednak są takie, których zastąpić się nie da i
chodzi mi tutaj o relacje rodzinne. Moim zdaniem jedyne, co można zrobić, to
zbudować te relacje na nowo, na trwalszych i lepszych fundamentach, które
zapobiegną ich zniszczeniu w przyszłości.
Nie mam przepisu na sukces w tej
dziedzinie, ale wydaje mi się że znalazłam kilka „budulców” dobrych relacji i
chętnie się nimi z Wami podzielę.
Czas. Jest
absolutnie konieczny. I nie chodzi mi tutaj o czas na zapomnienie i wybaczenie,
lecz o czas spędzony wspólnie, pozwalający budować relacje. Można go spędzać
różnie, pijąc herbatę, spacerując, jeżdżąc na nartach, czy nawet się modląc!
Ważne, aby robić coś wspólnie (ba! można nawet razem robić NIC, ale trzeba BYĆ
razem). Ważne, żeby przeżywać swoją obecność, a nie zatracać się w aktywności.
Po prostu być ze sobą.
Dystans i perspektywa. Tylko dystans może nas uratować. Czasem trzeba na coś
spojrzeć z całkiem innej perspektywy. Przeczytałam kiedyś w jakiejś
książce, że nie można całe życie chodzić w jednych spodniach. Człowiek rośnie i
spodnie stają się za krótkie i za ciasne. Nie pasują już do ciała. Czy to
znaczy, że nagle ciało jest niedobre? Spodnie się przecież nie zmieniły, jednak
nie pasują! I tak samo jest z perspektywą. Dystans też musi się zmieniać, aby
pasował do nowej i dynamicznej rzeczywistości.
Fundament. Być
może od tego powinnam zacząć, jednak trafiło na koniec, co nie znaczy że jest
to najmniej ważne. Uważam, że w tej triadzie jest to wręcz najważniejsze. Każda
relacja, a zwłaszcza ta, która jest ważna, musi mieć solidny fundament. Co nim
może być? Sama do końca nie wiem. W stosunkach międzyludzkich jest to trochę
bardziej skomplikowane niż w teorii budownictwa. Intuicja kieruje mnie w stronę
bogatego zbioru zawierającego wspólne wartości w jednakowej hierarchii.
Czas, dystans, fundament – czy to
wszystko wystarczy, aby zbudować trwałą relację? Niestety nie! Potrzebna jest
jeszcze obustronna praca i zaangażowanie w jej utrzymywanie. Nad relacją trzeba
pracować zawsze. Inaczej staje się jak zaniedbany most. Najpierw nawierzchnia
ulega erozji i porasta ją trawa. Przemieszczanie po nim staje się coraz
trudniejsze, z czasem legary ulegają osłabieniu i nie są w stanie utrzymać
konstrukcji, aż na końcu zamiast mostu pozostaje tylko rumowisko i przepaść.
Przepaść która dzieli i wtedy nie pozostaje nic innego,
jak po raz kolejny zacząć budowę od początku.