czwartek, 27 grudnia 2018

O budowaniu relacji


Moje życie nie jest idealne. Ba! chyba nawet nigdy takie nie było, chociaż przez lata miałam takie aspiracje. Dziś pojęcie ideału jest dla mnie zbiorem pustym, pozbawionym sensu istnienia. Nie dążę do ideału na żadnej płaszczyźnie i bardzo mnie to cieszy. Przy okazji świątecznego klimatu, rodzinnych rozmów przy stołach, spotkań opłatkowych i towarzyskich chciałabym po raz kolejny poruszyć temat relacji (relacje w rodzinie w chorobie psychicznej, związki i relacje w chorobie psychicznej, między nami pacjentami, relacje terapeutyczne).

Różne zdarzenia (często takie, które są wynikiem choroby, ale nie tylko) prowadzą do rozpadu relacji. Relacje to coś niezwykle istotnego dla człowieka i to od momentu narodzenia, lub nawet poczęcia! Przez lata wzrastałam w różnych relacjach, niektóre z nich z czasem przeistaczały się w bliższe lub dalsze, inne ulegały nadszarpnięciu lub całkowitej erozji. Nie chcę tutaj się bić w pierś ani też nikogo obarczać za to odpowiedzialnością. Za kondycję każdej relacji zawsze odpowiedzialne są obie strony. Po prostu tak się dzieje i trzeba nad tym przejść do porządku dziennego. Nasuwa się pytanie, co zrobić z tymi relacjami, których brakuje. Część można zastąpić nowymi, jednak są takie, których zastąpić się nie da i chodzi mi tutaj o relacje rodzinne. Moim zdaniem jedyne, co można zrobić, to zbudować te relacje na nowo, na trwalszych i lepszych fundamentach, które zapobiegną ich zniszczeniu w przyszłości.

Nie mam przepisu na sukces w tej dziedzinie, ale wydaje mi się że znalazłam kilka „budulców” dobrych relacji i chętnie się nimi z Wami podzielę.

Czas. Jest absolutnie konieczny. I nie chodzi mi tutaj o czas na zapomnienie i wybaczenie, lecz o czas spędzony wspólnie, pozwalający budować relacje. Można go spędzać różnie, pijąc herbatę, spacerując, jeżdżąc na nartach, czy nawet się modląc! Ważne, aby robić coś wspólnie (ba! można nawet razem robić NIC, ale trzeba BYĆ razem). Ważne, żeby przeżywać swoją obecność, a nie zatracać się w aktywności. Po prostu być ze sobą.

Dystans i perspektywa. Tylko dystans może nas uratować. Czasem trzeba na coś spojrzeć z całkiem innej perspektywy. Przeczytałam kiedyś w jakiejś książce, że nie można całe życie chodzić w jednych spodniach. Człowiek rośnie i spodnie stają się za krótkie i za ciasne. Nie pasują już do ciała. Czy to znaczy, że nagle ciało jest niedobre? Spodnie się przecież nie zmieniły, jednak nie pasują! I tak samo jest z perspektywą. Dystans też musi się zmieniać, aby pasował do nowej i dynamicznej rzeczywistości.

Fundament. Być może od tego powinnam zacząć, jednak trafiło na koniec, co nie znaczy że jest to najmniej ważne. Uważam, że w tej triadzie jest to wręcz najważniejsze. Każda relacja, a zwłaszcza ta, która jest ważna, musi mieć solidny fundament. Co nim może być? Sama do końca nie wiem. W stosunkach międzyludzkich jest to trochę bardziej skomplikowane niż w teorii budownictwa. Intuicja kieruje mnie w stronę bogatego zbioru zawierającego wspólne wartości w jednakowej hierarchii.

Czas, dystans, fundament – czy to wszystko wystarczy, aby zbudować trwałą relację? Niestety nie! Potrzebna jest jeszcze obustronna praca i zaangażowanie w jej utrzymywanie. Nad relacją trzeba pracować zawsze. Inaczej staje się jak zaniedbany most. Najpierw nawierzchnia ulega erozji i porasta ją trawa. Przemieszczanie po nim staje się coraz trudniejsze, z czasem legary ulegają osłabieniu i nie są w stanie utrzymać konstrukcji, aż na końcu zamiast mostu pozostaje tylko rumowisko i przepaść. Przepaść która dzieli i wtedy nie pozostaje nic innego, jak po raz kolejny zacząć budowę od początku.

czwartek, 20 grudnia 2018

Jak przetrwać święta w depresji?

Święta Bożego Narodzenia to czas szczególny. Generalnie lubię tę świąteczną atmosferę, jednak kilkakrotnie, kiedy przyszło mi spędzać święta będąc w depresji, był to dla mnie ogromny stres.
Byłam w takim stanie, że z nikim nie miałam ochoty się spotykać (nawet z najbliższymi), a co dopiero rozmawiać składając sobie życzenia! Uważałam że jakoś trzeba się zmusić i przetrwać ten czas. Teraz sobie myślę, że może mogłam powiedzieć o tym rodzicom i się tak nie męczyć. Być może by to zrozumieli, chociaż nie jestem pewna. Wyglądało to tak, że już od października martwiłam się świętami, tym że przyjdzie tyle osób (w moim rodzinnym domu na Wigilii jest około 10 – 14 osób) i trzeba będzie sobie składać życzenia, rozmawiając z każdym z osobna. Istny koszmar! Co gorsza, każdy życzył czegoś dobrego, a jeśli ktoś z Was był kiedykolwiek w depresji, pewnie doskonale wie, jak takie dobre życzenie są irytujące. Przecież człowiek w depresji doskonale wie, że NIGDY NIC NIE BĘDZIE DOBRZE, oczywiście to tylko choroba. Ciężka choroba. Bardzo trudno, ba! to chyba wręcz niemożliwe, żeby będąc w depresji znaleźć w sobie odrobinę nadziei i wierzyć w to, że życzenia są szczere, chociaż mi to wszystko przypominało wielką kpinę.
Drugie wyzwanie świąt po składaniu życzeń to przymusowe bycie uśmiechniętym, bo przecież są święta, rodzina jest w komplecie, są prezenty, jest tyle powodów do radości! Tylko radość jest całkowicie niedostępna dla chorej osoby. U mnie to potęgowało uczucie odrzucenia (mimo, że nikt nie miał takich intencji). Czułam, że absolutnie nie pasuję do otoczenia, a moja smutna mina wszystko psuje, więc najlepiej, jak zniknę.
Te aspekty (spotkanie w gronie całej rodziny, składanie życzeń i udawanie bycia w "dobrym nastroju" ) to były dla mnie najgorsze elementy świąt. Dodatkowo nie umiałam się cieszyć ż żadnych prezentów, ba! one mnie nawet złościły, bo po co mi jakikolwiek prezent skoro lada dzień umrę (tak wtedy myślałam)? Do tego jeszcze dochodziły podstawowe wyzwania codzienności, czyli umyć głowę, ładnie się ubrać, pomalować. W chorobie to wszystko jest BARDZO TRUDNE.
Patrząc na to z perspektywy czasu jest mi żal samej siebie, że tak się męczyłam, że nie miałam odwagi nikomu powiedzieć, że w tym roku nie mam siły na święta, bo to zbyt trudne. Piszę o tym z dwóch względów. Po pierwsze, jeśli jesteś akurat w depresji i zastanawiasz się, jak przetrwasz święta to zachęcam, abyś znalazł w sobie siłę i odwagę, aby komuś o tym dyskomforcie powiedzieć. Może uda się święta zorganizować w taki sposób, aby zminimalizować Twój stres i cierpienie. Święta to czas radości, a już na pewno nie powinny potęgować smutku i stwarzać kolejnych okazji do płaczu. Być może w Twoim otoczeniu jest ktoś, kto obecnie zmaga się z depresją, jeśli masz już świadomość moich problemów z celebrowaniem świąt w tym stanie, porozmawiaj i spytaj, czy któryś z nich dotyczy tej osoby. Myślę, że mi coś takiego by pomogło. Być może dałoby mi to odwagę do odpuszczenia sobie na święta i niestarania się za wszelką cenę stwarzać pozorów normalności. Choroba to nie normalność, to sytuacja nadzwyczajna, która wymaga specjalnego traktowania. Warto o tym pamiętać i być wyrozumiałym zarówno dla siebie, jak i dla innych.
Być może sam masz doświadczenia spędzania świąt będąc w depresji, jeśli masz swoje sposoby, jak sobie poradzić w tym trudnym okresie, podziel się nimi w komentarzu. Jestem pewna, że mogą się komuś przydać.

poniedziałek, 17 grudnia 2018

Moja terapia zajęciowa

Terapia zajęciowa zawsze wydawała mi się totalną bzdurą. Być może dlatego, że moje doświadczenia z nią były z okresu głębokiej depresji. Byłam w szpitalu na oddziale półotwartym. Nie było tam terapii grupowej ani zbyt wielu spotkań z psychologami (średnio 15 minut w tygodniu). Jedyną dostępną atrakcją na oddziale była poranna gimnastyka i terapia zajęciowa dostępna od 9 – 14, chociaż nie zawsze. Z reguły było tam tłoczno, a salka była niewielka i panował w niej zaduch (wietrzenie w szpitalach psychiatrycznych przez mini lufciki jest mocno utrudnione). Można tam było układać puzzle, skorzystać z kredek, a sporadycznie dostać mulinę do robienia bransoletek lub serwetki do dekupażu, chociaż pani terapeutka z wielką ostrożnością wydawała te drogie akcesoria do produkcji rękodzieła. Sama podjęłam tylko dwie próby skorzystania z tych zajęć, ale łatwo się poddałam. Wolałam spędzać czas czytając książki (jeśli już umiałam się wystarczająco skoncentrować). Dopiero ostatnio pod wpływem wielu lektur i uczestnictwa w różnych warsztatach psychologiczno terapeutycznych odkryłam sens terapii zajęciowej. Powiem więcej, odkryłam, że sama od dawna ją stosowałam, nie mając świadomości, że właśnie to robię!
Terapią zajęciową może być każda działalność, która ma dla nas działania terapeutyczne. Znana jest muzykoterapia (z wykorzystaniem muzyki), choreoterapia (z wykorzystaniem tańca), dramatoterapia (wykorzystująca elementy teatru) oraz wiele innych. Każdy nas może znaleźć nową formę terapii, która akurat dla niego jest właściwa, aktywizuje, uspokaja i daje satysfakcję. Podam Wam kilka moich przykładów.
Obecnie bardzo rzadko z tego korzystam, ale kiedy mieszkałam w domu bez zmywarki bardzo często lubiłam po ciężkim dniu umyć naczynia! Może to komuś wydać się dziwne, ale na mnie działało to bardzo dobrze. W krótkim czasie widziałam, że mam moc sprawczą, że potrafię coś zrobić i moje życie ma jakiś sens!
Swego czasu drugim rodzajem mojej terapii zajęciowej było mycie okien. Robiłam to nawet co dwa tygodnie. I tutaj, podobnie jak w poprzednim wypadku, szybko widziałam efekt mojej pracy. Owszem, byłam zmęczona, ale przede wszystkim usatysfakcjonowana z realnego sukcesu!
Trzecią forma terapii, którą chcę się z Wami podzielić, było wypisywanie świątecznych kartek. Mam dużą rodzinę i zawsze rodzice wysyłali sporo kartek. Jakoś tak się złożyło, że przez wiele lat moim obowiązkiem (i przyjemnością) było wypisywanie świątecznej korespondencji i adresowanie kopert. Zajęcie to dawało mi dużo radości i satysfakcji.
Teraz, kiedy patrzę na te wszystkie czynności, widzę między nimi wiele wspólnego. Po pierwsze wszystkie są stosunkowo proste do wykonania i nie wymagają wybitnych umiejętności. Po drugie nie zabierają zbyt wiele czasu i szybko widać efekt włożonej pracy. Po trzecie wszystkie są użyteczne. I tak przychodzi mi jeszcze jedna myśl, być może mało popularna, ale takie skojarzenie mi się pojawiło. Czy można wykorzystać świąteczne przygotowania jako terapię zajęciową? Oczywiście! Nie każdy musi sprawdzić się w sprzątaniu, ale jest jeszcze pieczenie, kupowanie prezentów, dekorowanie domu czy wspomniane wypisywanie kartek. Myślę, że każdy może wybrać odpowiednią aktywność, która przyniesie szybki efekt, a zarazem da wiele satysfakcji. Poczucie sensu swoich działań i własnej siły sprawczej to czynniki, które bardzo podnoszą samoocenę i poprawiają nastrój. Dobry nastrój jest niezbędny w przedświątecznej gorączce, która już nam towarzyszy. Pamiętajcie, żeby nawet w tym gorącym okresie znaleźć sposób, aby o siebie zadbać i – paradoksalnie – mogą to być świąteczne porządki.




czwartek, 13 grudnia 2018

Relacje terapeutyczne

Relacje są bardzo ważnym elementem mojego życia. Pisałam na blogu już o relacjach w rodzinie, relacjach towarzyskich i w związkach  oraz relacjach między chorymi . Teraz przyszedł czas aby przyjrzeć się relacjom terapeutycznym, chodzi mi tutaj o relacje pacjent – psychiatra i pacjent – psychoterapeuta.
Lekarz psychiatra przede wszystkim jest człowiekiem, a dopiero później lekarzem. Jacy są ludzie? Wiadomo, różni. W czasie specjalizacji młodzi adepci sztuki lekarskiej uczą się kontaktu z pacjentem, jednym wychodzi to lepiej, innym gorzej. Jeśli przejdą państwowe egzaminy specjalizacyjne zostają psychiatrami. Trudno chyba przeprowadzić obiektywny test z jakości relacji z pacjentem. Z jednej strony jest to kluczowa umiejętność, z drugiej – bardzo nieuchwytna. Dodatkowo część lekarzy (oraz wszyscy psychoterapeuci) kontynuuje swoją naukę w szkołach psychoterapii (nauka trwa tam 4 lata, wymagane jest wykształcenie wyższe humanistyczne lub medyczne) i wtedy mają większą szanse na nabycie umiejętności kontaktu z pacjentem. Jednak ten element edukacji nie jest wymagany do rozpoczęcia praktyki. W czasie swojego leczenia spotkałam wielu lekarzy (myślę że około 30), u niektórych leczyłam się indywidualnie, innych poznałam w czasie pobytów w szpitalu. Na tej podstawie wyodrębniłam dwie grupy lekarzy. Jedni leczą pacjentów, drudzy leczą objawy. Osobiście staram się korzystać z pomocy tych pierwszych. Niestety nie zawsze jest to możliwe.
Patrząc na psychologów – psychoterapeutów których poznałam w czasie mojego leczenia (ta grupa liczy około 20 osób) zauważyłam trzy inne grupy. Pierwsza z nich to stosunkowo młodzi ludzie, posiadający wyłącznie podręcznikową wiedzę i (mimo zdobytych już uprawnień) stawiający swoje pierwsze kroki w psychoterapii, a więc uczący się na pacjencie (kliencie); druga grupa to terapeuci, którzy sami potrzebują pomocy terapeutycznej (w tym wypadku lepiej szybko uciekać) i trzecia grupa tych, moim zdaniem najlepszych i właściwych terapeutów, którzy mają nie tylko wiedzę, ale i doświadczenie, empatię oraz otwartość na drugiego człowieka.
Bardzo często przebieg leczenia (i tak jest też w moim przypadku) zależy w dużej mierze od relacji pacjent – psychiatra i pacjent – psychoterapeuta. Biorąc pod uwagę fakt, że sytuacje te rozgrywają się w ramach polskiej publicznej niedoinwestowanej służby zdrowia, może być ciężko. Osobiście jako pacjent oczekuję szacunku, zaufania, indywidualnego podejścia, informacji zwrotnej, jasnego komunikatu (przystępnego i zrozumiałego dla mnie języka), partnerstwa i wrażliwości. Lekarz/terapeuta oczekują ze strony pacjenta otwartości i szczerości - jeśli pacjent nie przyzna się do myśli samobójczych lub urojeń skąd lekarz może wiedzieć o ich występowaniu i w jaki sposób ma właściwie ocenić stan pacjenta i dobrać leki? Trudno jednak znaleźć na to czas i miejsce w przepełnionych przychodniach, gdzie lekarz ma tylko kilka minut na wizytę i rozmowę z pacjentem. Moim zdaniem potrzebna jest tu więź, której zbudowanie wymaga czasu!
Czynniki utrudniające tę relację dla pacjenta to wstyd, obawy przed brakiem dyskrecji – nie tylko ze strony lekarzy, ale i innych osób spotkanych w przychodni – brak odpowiedniej atmosfery, czasu (za drzwiami kolejka z następnymi pacjentami), taśmowe podejście do pacjenta.
Bardzo trudno jest znaleźć lekarza i terapeutę, którzy potrafią sprostać tym wszystkim wymaganiom, jednak nie jest to niemożliwe. Przede wszystkim należy znać swoje prawa i szukać (nie namawiam tutaj do zmiany psychiatry lub terapeuty po każdej jednej wizycie, w leczeniu psychiatrycznym bardzo ważna jest ciągłość, czasem trzeba komuś dać szansę). Jeśli widzimy, że absolutnie nie potrafimy się dogadać z lekarzem lub terapeutą wtedy najlepiej spytać w rejestracji, czy następnym razem może nas przyjąć inny specjalista, ewentualnie udać się do innej przychodni. Sama kiedyś byłam w takiej sytuacji. Udałam się na pierwsze spotkanie do psychoterapeutki, była to starsza pani, jej gabinet znajdował się w szpitalu, a ona w tym gabinecie paliła papierosy! Nie, nie to, że zapaliła jednego, tam była istna mgła, a ja nie palę papierosów i takie warunki psychoterapii były dla mnie nie do przyjęcia. Trochę się krępowałam poprosić w rejestracji o wyznaczenie innego terapeuty, jednak była to jedna z lepszych decyzji w moim życiu. W ten sposób trafiłam na terapeutkę, z którą współpracuję już ponad dwa lata. Nasza praca to nie tylko cotygodniowe spotkania, bardzo często sugeruje mi książki psychoedukacyjne i psychologiczne, których lektura wiele mi dała. Uważam, że dzięki tej terapii zrozumiałam wiele mechanizmów, które kiedyś rządziły moim życiem, teraz mam ich świadomość i wile z nich już zmodyfikowałam. Zyskałam też duży wgląd w siebie i dystans do świata. Wiem, że jeszcze przede mną długa droga, ale dużo już się nauczyłam.
Moim obecnym lekarzem psychiatrą jest specjalista z dużym doświadczeniem. Leczę się u niego niespełna rok (moja poprzednia lekarka odeszła z przychodni). Jednak nie jestem w pełni usatysfakcjonowana z tego leczenia. Owszem, mam przepisywane leki, ale to praktycznie wszystko, na co mogę liczyć. Teoretycznie przy wejściu do gabinetu lekarz zadaje mi pytanie: „Jak Pani się czuje?” Jednak zanim ja zdążę cokolwiek odpowiedzieć, to on sam sobie odpowiada mówiąc „To co, piszemy leki” i w tej sytuacji jestem bezsilna. Bo z jednej strony przez czas mojego leczenia się u niego mój stan jest stabilny, jednak boję się, co by było, gdybym przyszła w gorszej kondycji. Nie wiem, czy udałoby mi się chociaż wyartykułować informację o gorszym samopoczuciu, zanim pojawiłyby się wypisane recepty. Być może jest to obawa na wyrost, nie wiem i chyba nie chcę sprawdzać. Ostatnio poważnie myślę o zmianie lekarza prowadzącego, być może porozmawiam na ten temat przy następnej wizycie i spytam, co mi proponują w rejestracji.
Dobrze jest znać swoje prawa i z nich korzystać. Dobrze też uczyć się budowania relacji z różnymi ludźmi, jednak warto słuchać swojej intuicji i dbać o własny komfort. Jestem ciekawa jak wyglądają Wasze terapeutyczne relacje. Podzielcie się tym w komentarzach!

poniedziałek, 10 grudnia 2018

Grudniowa biblioteczka

Zbliżają się święta. Wielu z nas głowi się nad prezentami dla najbliższych. Ten problem nigdy sam się nie rozwiąże, ale być może moje czytelnicze propozycje staną się dla kogoś inspiracją.
Pierwsza książka, którą chcę Wam przedstawić to powieść Dziki Guillermo Arriaga. Jej główny bohater jest 17-letnim mieszkańcem meksykańskiej kolonii. Chłopak w krótkim czasie traci całą swoją rodzinę: brata, babcię i rodziców. Pozostaje sam ze swoją młodością, miłością, chęcią życia i zemsty. Autor pokazuje świat kolorowy, a zarazem pełen odcieni szarości, gdzie nic nie jest czarno-białe. Nie potrafię oddać niesamowitego charakteru tej książki, więc pozwolę sobie zacytować jej fragment: zbyt wiele śmierci i grozy wywołujecie, bogowie. jeśli już macie istnieć, to przynoście radość i dobrobyt. niech nikt nie zabija w waszym imieniu. niech nikt nie napada, nie porywa, nie kaleczy, nie gwałci, nie osądza, nie skazuje. nie pozwalajcie na to. powstrzymajcie wreszcie ręce zabójców. my, ludzie, chcemy pokoju. zawrzyjmy umowę i żyjmy dalej w pokoju. wy, my. w pokoju. Na mnie wywarła ogromne wrażenie i pochłonęłam ją w kilka dni, mimo że liczy blisko 700 stron, ale żadna linijka nie jest tam zbędna.
Kolejna pozycja jest z pogranicza literatury kulinarnej i zdrowego stylu życia. Zamień chemię na jedzenie Julity Bator to kompendium wiedzy o zagrożeniach czyhających w żywności produkowanej przemysłowo i dostępnej na wyciągnięcie ręki. Autorka pokazuje, jak w nierewolucyjny sposób całkowicie zmienić odżywianie. Książka krok po kroku ujawnia tajniki współczesnego gotowego jedzenia i uczy, jak sprawnie przygotować jego zdrowe, domowe zmienniki. Myślę, że publikacja ta będzie przydatna dla każdego, komu zależy na zdrowiu.
Dla miłośników literatury psychologicznej i psychiatrycznej przygotowałam dwie propozycje. Coś zupełnie innego: Piekło dorastania autorstwa Arnhild Lauveng oraz rozmowę Edwarda Krzemińskiego z Ireną A. Stanisławską pt.: Jak tu nie zwariować. Na herbatce u psychiatry.
Pierwsza z nich to publikacja poświęcona chorobom, zaburzeniom i problemom psychicznym dotykającym dzieci i młodzież. Poznajemy 17 historii, których bohaterowie przeżyli coś zupełnie innego. Jest tam też miejsce na rzetelne informacje o chorobach psychicznych, sposobach i możliwościach ich leczenia. Mimo że książka ta opisuje realia norweskiej służby zdrowia, to informacje tam zawarte będą pomocne także dla polskiego czytelnika. Całość jest napisana w przystępny i prosty sposób, skierowana głównie do młodego obiorcy, ale każdy może dużo wynieść z tej lektury.
Dr Edward Krzemiński jest psychiatrą z wieloletnim doświadczeniem. Zaczynał jako lekarz w powojennej rzeczywistości. Jego wiedza w dziedzinie zdrowia psychicznego jest ogromna. Książka w sposób łatwy, lekki i przyjemny wprowadza czytelnika w świat chorób i zaburzeń psychicznych. Bez trudnych słów opisuje rzeczywistość osób leczących się. Skraca dystans między światem „ludzi normalnych” i „wariatów”. Myślę, że może to być świetny prezent w każdej rodzinie, gdzie pojawia się jakikolwiek problem psychiczny. Wspólna lektura ułatwia rozmowę na trudne tematy.
Ostatnia propozycja to zbiór opowiadań pod tytułem Splot Słoneczny Tomasza Jastruna. Krótkie nowele idealnie nadają się na lekturę do komunikacji miejskiej czy lekarskiej poczekalni. Jest to wierny portret absurdalnej rzeczywistości, w której toczy się normalne życie. Dzięki tej pozycji po raz kolejny uświadomiłam sobie, jak barwny jest świat. Jeśli chcecie podarować książkę komuś, kto nie lubi czytać, może warto zacząć od tej pozycji?
Mam nadzieję, że w tym zestawieniu każdy znajdzie coś dla siebie lub swoich bliskich. Warto czytać, to świetny sposób na spędzanie wolnego czasu i rozszerzanie swojego świata. I świata wyobraźni, w której wszystko jest możliwe!




czwartek, 6 grudnia 2018

Najlepsze prezenty mikołajkowe

Mikołajki, 6 grudnia to w naszej kulturze szczególny dzień. Wspomnienie św. Mikołaja obchodzą chyba wszyscy, niezależnie od stosunku do religii. Ten święty jest bardzo popularny wśród dzieci i dorosłych. Tego dnia obdarowujemy się nawzajem prezentami. Mamy możliwość doświadczyć radości dawania i radości dostawania. Taki przedsmak świąt Bożego Narodzenia. Prezenty mikołajkowe to zazwyczaj małe upominki, magiczne paczuszki radości. Kilka takich prezentów na długo utkwiło w mojej pamięci i chciałabym się nimi z Wami podzielić.
Jako mała dziewczynka wierzyłam w św. Mikołaja, ale szybko odkryłam, jak on ściśle współpracuje z rodzicami, którzy niczym jego pomocnicy dostarczają prezent pod poduszkę. Miałam może 8 lat, do domu przychodził katalog reklamowy sklepu Makro Cash&Carry (obecnie istnieje pod nazwą Makro). Ten katalog był magiczny, wówczas gazetki reklamowe hipermarketów nie były popularne, ba nawet nie było hipermarketów. W tym specjalnym katalogu były ozdoby świąteczne! A tam, wśród iluminacji zewnętrznych, choinek, bombek, aniołków, girland i wieńców adwentowych był ON – św. Mikołaj! Figurka miała około 25 cm wysokości i kilka funkcji. Mikołaj chodził, grał 3 świąteczne piosenki, potrząsał dzwoneczkiem i miał zapaloną (elektryczną) świeczkę. Moje marzenie. I tak wpatrywałam się w obrazek. Koniec końców powiedziałam mamie o moim życzeniu i św. Mikołaj je spełnił. Nawet teraz, kiedy o tym piszę, na mojej twarzy gości uśmiech. Ta figurka spędziła ze mną ponad 20 zim. Wprowadzała mnie w świąteczny klimat, podnosiła na duchu, poprawiała humor. Bardzo żałuję, że od ubiegłego roku nie umiem go znaleźć, ale wiem, że po prostu gdzieś go bardzo dobrze schowałam. Kiedyś go znajdę. Mojego ukochanego św. Mikołaja!
W dzieciństwie dzieliłam pokój ze starszą siostrą. Kiedy była już w liceum, dostała na mikołajki ceramiczny domek zapachowy. Do środka wkładało się malutką świeczkę (podgrzewacz), a do kominka wlewało olejek zapachowy. W pokoju roztaczał się zapach iglastego lasu. Z tym domkiem to jest nawet dłuższa historia, bo zanim siostra doniosła go do domu, został przypadkiem potłuczony przez kolegów w szkole i do domu doniosła już taki zdeformowany, poklejony kropelką czy innym super glue, ale najważniejsze było to, że działał! Roztaczał piękny zapach w naszym pokoju. Mimo że nie był to mój prezent mikołajkowy, to będę go pamiętać do końca życia.
Do grona niezapomnianych prezentów mikołajkowych zaliczam też Oliwiera. Oliwier to pluszowy miś. Jest ze mną dopiero dwa lata, ale myślę, że przez kolejne będzie mi wierny. Dostałam go w prezencie od przyjaciółki, pfu! od św. Mikołaja, tylko on go podał przyjaciółce, żeby mi go wręczyła. To wszystko chyba przez brak śniegu, biedne renifery nie mają jak ciągnąć sań, a Mikołaj musi zatrudniać coraz więcej osób do dostarczania prezentów. Mam tylko nadzieję, że nigdy nie zabraknie pomocników św. Mikołaja i każdy zawsze znajdzie jakiś drobiazg w ten wyjątkowy dzień.

poniedziałek, 3 grudnia 2018

Plan na zdrowie!



Nowy Rok to magiczna data, prawie tak magiczna jak każdy poniedziałek i początek każdego miesiąca. Wielu ludzi potrzebuje wyjątkowej daty, aby coś zacząć. Niestety często taka magiczna data pojawia się znienacka i człowiek jeszcze nie jest gotowy rozpocząć realizacji wymarzonego celu. Tym razem chcę przedstawić Wam pewien plan. Myślę, że jest wystarczająco dużo czasu, aby przygotować się do wdrożenia go od nowego roku. Nowy plan to plan na zdrowie.
WRAP (Wellness Recovery Action Plan) to, mówiąc dosłownie, Plan Aktywnego Odzyskiwania Dobrostanu, a prościej Plan Aktywnego Utrzymywania Zdrowia. Zdrowia, które jest efektem codziennego wysiłku. Jest to narzędzie wypracowane przez Mary Ellen Copeland, osobę z doświadczeniem kryzysu psychicznego. Więcej teorii na ten temat można znaleźć w Internecie, tutaj przedstawię tylko początkowe etapy do opracowania tego planu.
Etap pierwszy – codzienna pielęgnacja zdrowia
Odpowiedz sobie na następujące pytania:
·         Jak wyglądasz, kiedy dobrze się czujesz?
·         Jak postrzegają Cię bliscy, kiedy dobrze się czujesz?
·         Jak sam siebie postrzegasz, kiedy dobrze się czujesz?
Co musisz zrobić każdego dnia, aby czuć się, wyglądać i działać tak, jak opisałeś to w punkcie powyżej? Wypisz wszystkie czynności, jakie musisz zrobić, aby Twoje samopoczucie było dobre. Przykładowa lista może wyglądać następująco:
·         Umyć się
·         Przyjąć tabletki
·         Wypić 2 litry wody i zjeść 4 lekkostrawne posiłki
·         Wypić kawę
·         Wywietrzyć mieszkanie
·         Iść na spacer
·         Położyć się spać między 21 a 22
3.      Zdefiniuj rzeczy, które możesz zrobić, ale nie są one konieczne do wykonania codziennie. Możesz umieścić tu rzeczy, które warto wykonać raz w tygodniu lub raz w miesiącu. Czytanie tej listy pomoże Ci poczuć rozmaitość środków, po które możesz sięgnąć w celu utrzymania swojego dobrostanu.
Etap drugi – czynniki zapalne i wyzwalacze
Bardzo istotną sprawą jest świadomość czynników drażniących. Czynniki zapalne i wyzwalacze to rzeczy, na które w większości nie mamy większego wpływu, ale można się przygotować na zagrożenia, które ze sobą niosą. Najlepiej wypisz sobie to, co jest dla Ciebie trudne. Poniżej prezentuje przykładowe wyzwalacze:
·         Daty bolesnego wydarzenia (np. rocznica śmierci kogoś bliskiego, rozwodu)
·         Stres w pracy, przemęczenie
·         Zerwanie relacji (np. z partnerem, przyjaciółką, rodzeństwem)
·         Przedłużająca się samotność
·         Problemy finansowe
·         Choroba fizyczna, infekcja, zatrucie
·         Nawroty uzależnień
·         Sytuacje i rzeczy, które przypominają o porzuceniu i zaniedbaniu
Teraz masz szereg informacji o sobie, swoim dobrostanie i czynnikach zagrażających jego utrzymaniu. Jednym słowem jesteś gotowy - gotowy na kryzys i gotowy, aby go uniknąć. Jak to zrobić? Przygotuj plan według poniższego schematu.
1.      Skorzystaj z Etapu I i sprawdź, czy przestrzegasz wszystkich swoich zasad codziennej pielęgnacji zdrowia.
2.      W razie pojawienia się czynnika drażniącego skontaktuj się z przyjacielem lub inną zaufaną osobą. Opowiedz, jak się czujesz, co się wydarzyło i jak sobie z tym radzisz.
3.      Wykonaj kilka swoich ulubionych ćwiczeń, dodaj ćwiczenia oddechowe lub relaksacyjne.
4.      Skontaktuj się z zaufaną osobą (terapeuta, znajomy z grupy wsparcia), aby oceniła Twój stan.
5.      Wyśpij się i odpocznij w najlepszy dla siebie sposób np.: posłuchaj muzyki lub idź na spacer.
Możesz ten plan rozbudować o dodatkowe czynności, które pozwolą Ci poczuć się lepiej, mimo wystąpienia czynnika zapalnego. Mam nadzieję, że to narzędzie będzie dla Ciebie pomocne. Podziel się nim z innymi. Sprawdza się ono doskonale nie tylko u osób ze zdiagnozowanymi zaburzeniami psychicznymi, ale u każdego, kto doświadcza kryzysu psychicznego.

Tekst powstał na podstawie warsztatów dla osób z doświadczeniem kryzysu psychicznego realizowanych w Zespole Leczenia Środowiskowego przy Centrum Psychiatrii w Katowicach



Zmiany, zmiany, zmiany!

 Ponad dwa lata temu, kiedy zaczynałam prowadzić tego bloga nie miałam żadnego pojęcia o stronach internetowych. Wybrałam jedyne narzędzie, ...