wtorek, 26 marca 2019

Zbieram podpisy, przyłączcie się do akcji!


Jakiś czas temu poruszałam już ten temat na facebooku. Dziś publikuję na blogu link do bardzo ważnej dla mnie petycji. Od początku tego roku Zespół Leczenia Środowiskowego przy Centrum Psychiatrii w Katowicach został zlikwidowany, a tym samym odebrano wielu chorym i ich rodzinom szanse na powrót do zdrowia i samodzielnego funkcjonowania. Jeśli nie jest Wam ta sprawa obojętna podpiszcie! https://secure.avaaz.org/…/NFZ__Pozwolcie_leczyc_kryzysy_…/…

piątek, 22 marca 2019

Salutogeneza - co to takiego jest?


Kiedyś pisałam o tym, jak rozpoznać chorego psychicznie, kontynuując ten temat, chciałabym przybliżyć temat SALUTOGENEZY.
Jest to koncepcja autorstwa Aarona Antonovskiego, która kładzie nacisk na utrzymanie zdrowia, a nie leczenie choroby. Według niego normalnym stanem funkcjonowania człowieka, jest dynamiczny stan chwiejnej równowagi. Zdrowie jest ujmowane jako proces. Można to zobrazować linią poziomą biegnącą od bieguna HE (oznaczającego zdrowie Health) do bieguna DE (oznaczającego chorobę Disease). HE to pełnia zdrowa fizycznego, psychicznego i społecznego, natomiast DE to choroba zagrażająca życiu biologicznemu, psychicznemu i społecznemu. W każdym człowieku jest cząstka zdrowia i cząstka choroby, stan ten jest dynamiczny i może ulegać różnym zmianom.
Poziom zdrowia jest aktualny tylko w danym momencie. Jest zależny od współdziałania czterech czynników: uogólnionych zasobów odpornościowych, stresorów, poczucia koherencji, zachowania i stylu życia. Tylko pierwsza grupa zapobiega przekształceniu się napięcia w stan stresu, a kolejne trzy są zależne od postawy człowieka.
Według tej klasyfikacji uogólnione zasoby odpornościowe są następujące:
  • cechy biologiczne (np.: genetyczne, biochemiczne, immunologiczne)
  • cechy psychologiczne (np.: wiedza, intelekt, poczucie tożsamości, wyuczone strategie radzenia sobie, poczucie kontroli i sprawstwa, poczucie zaangażowania i zobowiązania)
  • cechy społeczno-kulturowe (np.: więzi i wsparcie społeczne, religia, filozofia)
Stresory to wymagania dnia codziennego, wobec których nie ma zautomatyzowanych reakcji adaptacyjnych i rodzą one stan napięcia.
Poczucie koherencji to nastawienie, które wyraża trwałe i dynamiczne przekonanie o przewidywalności i racjonalności świata oraz własnego położenia. Jest to ogólna orientacja człowieka utwierdzająca o spójności świata. Jej komponenty to zrozumiałość, zaradność i sensowność. Według tej koncepcji to właśnie poczucie koherencji jest „kluczem do zdrowia”.
Zachowanie i styl życia w dużej mierze odpowiadają za poziom zdrowia, jednak nie jest to jedyny czynnik warunkujący zdrowie. Mimo to człowiek może tworzyć warunki do własnego rozwoju i wzrostu poczucia koherencji.
Koncepcja salutogenezy dotyczy nie tylko zdrowia psychicznego, ale całego zdrowia jako takiego. Patrząc przez ten pryzmat na zdrowie psychiczne, nie ma człowieka w 100% zdrowego, ani w 100% chorego, każdy z nas jest gdzieś pomiędzy tymi dwoma biegunami. Myślę, że takie podejście w dużej mierze zapobiega stygmatyzacji osób chorych, i jestem jego zwolenniczką. Podoba mi się ten pomysł na zdrowie, a jakie są Wasze opinie?

Tekst powstał na podstawie warsztatów dla osób z doświadczeniem kryzysu psychicznego realizowanych w Centrum Psychiatrii w Katowicach. Korzystałam też z publikacji autorstwa Marii Piotrowicz i Doroty Cianciary: Teoria Salutogenezy – nowe podejście do zdrowia i choroby.



wtorek, 19 marca 2019

Poza kontrolą - czyli życie w psychiatryku część III


Poprzednie dwa wpisy poświęciłam tematyce funkcjonowania pacjenta na oddziale w szpitalu psychiatrycznym. Dzisiaj kolejna dawka informacji z pierwszej ręki.
Najpóźniej o godzinie 14 personel medyczny opuszczał szpital i lekarze oraz terapeuci udawali się zarabiać pieniądze, zostawiając nas pod opieką pielęgniarek i lekarza dyżurnego – jednego na cały szpital! Teraz był czas na spacery, pokojowe nasiadówki, oglądanie telewizji, czytanie książek, gry planszowe.
Między godziną 15 a 19 oficjalnie można było wychodzić na spacery (oczywiście na terenie szpitala). Czasem udawało się jeszcze wymknąć trochę wcześniej. Czasem takie „wymknięcie” się było jedynym sposobem, aby złapać trochę światła. Zimą o 16 robiło się już ciemno, a jeśli wypadł akurat dzień dyżuru i mi przypadło pilnować salek od 15 do 16, to jedynym sposobem było złapanie słońca przed 15. Na szczęście większość pielęgniarek przymykała na to oko i wyrażała zgodę na wyjście z budynku. Na początku pobytu w szpitalu spacerowałam sama, z czasem zaczęłam się umawiać z innymi pacjentami na wspólne wyjścia. Te spacery to była dla mnie najprzyjemniejsza część dnia, chociaż nie wszyscy z tej możliwości korzystali. Rozumiem, nie każdy musi lubić chodzić, ja, także będąc w domu, staram się spacerować codziennie, ale nie zawsze mam na to czas.
Szpitalne spacery to także czas nawiązywania nowych znajomości. W sumie to jedyna okazja, kiedy można było swobodnie rozmawiać, bez stresu, że ktoś usłyszy. A takie rozmowy bardzo wiele wnosiły do terapii. Można było się dowiedzieć, jak ktoś inny radzi sobie z podobnymi problemami do naszych, ale można było też rozmawiać o zwykłym, pozaszpitalnym życiu. O wszystkim i o niczym. Namiastka wolności w tym skoszarowanym świecie.
Kiedy aura nie sprzyjała (choć zdarzyło mi się spacerować w deszczu), jednym ze sposobów spędzania wolnego czasu były spotkanie przy kawie lub herbacie i słodkościach. W czasie pobytu w szpitalu psychiatrycznym większość pacjentów przybiera na wadze. Wpływa na to kilka czynników: po pierwsze leki zwalniające metabolizm, po drugie brak ruchu, po trzecie zabijanie czasu przez jedzenie. Niby to nic takiego poczęstować koleżankę/kolegę cukierkiem, ciastem albo paluszkami, ale gdy wszyscy ciągle tak się częstują można odnieść wrażenie, że jeśli nie jem tych przekąsek to jestem inny od grupy. I tak to stadne zachowanie powodowało zbiorowe przybieranie na wadze. Ja w dwa miesiące zgromadziłam 2 kg, na szczęście szybko zgubiłam je po powrocie do domu aktywnego trybu życia.
Na szczęście nasiadówki to nie tylko jedzenie, ale i ciekawe dyskusje. Tym razem już nie tak kameralne jak podczas spacerów, bo w pokoju/sali w czasie takiego spotkania siedziało czasem osiem osób. Z reguły były to luźniejsze rozmowy na różne tematy. W naszej grupie była kobieta – astrolog, jeśli ona uczestniczyła w takim spotkaniu, chętnie przepowiadała nam przyszłość. Można było słuchać z zaciekawieniem albo chociaż się pośmiać.
Inną formą wspólnego spędzania czasu były gry. Na oddziale mieliśmy dwa zestawy SCRABBLE. Kilka osób miało karty. Parę razy zdarzyło mi się grać w Scrabble. Co prawda czasem te gry były nieco utrudnione. Niektóre leki obniżają koncentracje, człowiek jest zamotany, nie ma refleksu. Bywało ciężko, ale liczyła się wspólna zabawa. Byliśmy dla siebie wyrozumiali.
Na oddziale znajdowała się również świetlica wyposażona w telewizor. Kilka razy zdarzyło mi się oglądać tam teleturniej „Jeden z dziesięciu”. W czasie mojej hospitalizacji, występował tam mój tata. Dzięki temu mogłam mu kibicować. Ucieszyło mnie to. Generalnie nie lubię oglądać telewizji, to też w szpitalu rzadko to robiłam, dodatkowo czasem dochodziło tam do konfliktów interesów. Zazwyczaj było kilka frakcji, które chciały oglądać coś innego. Nie lubię takich sytuacji, wolę w nich nie uczestniczyć.
W czasie pobytu w szpitalu przeczytałam też kilka książek, mimo iż warunki nie sprzyjały lekturze. W moim „pokoju” działało tylko jedno światło i przy czytaniu szybko bolały mnie oczy. Jednak czasem, jeśli obudziłam się wcześniej, czytałam rano między 8 a 9 przed zajęciami. Wtedy było widno.
Nie wspomniałam jeszcze o wizytach. Czas odwiedzin, podobnie jak spacerów, przypadał między 15 a 19 w tygodniu i 9 a 19 w weekend. Najczęściej odwiedzali mnie rodzice. Kilka razy odwiedzili mnie też znajomi, więc generalnie nie mogłam narzekać na nudę i osamotnienie. Mam to szczęście, że potrafię się przyznać do choroby w najbliższym otoczeniu i – z reguły – większość ludzi akceptuje ten fakt, dając mi wsparcie. Nie mogę powiedzieć, żebym nigdy nie spotkała się z ostracyzmem z tego powodu lub odrzuceniem, bo takie sytuacje też miały miejsce. Jednak staram się na tym nie koncentrować i otaczać ludźmi, dla których choroba psychiczna nie jest czynnikiem dyskwalifikującym z życia towarzyskiego czy rodzinnego.
Poza tym toczyło się też życie w palarni. Dla mnie niedostępne, ba nawet nie próbowałam go skosztować. Jestem osobą niepalącą i nie lubię siedzieć w smrodzie.
Swoistą odmianą czasu wolnego były przepustki. Przepustki do świata pozaszpitalnego. Każdemu pacjentowi przysługują w weekend dwie przepustki: jedna 6 godzinna, druga dwunasto- lub jedenastogodzinna (w zależności od pory roku, w czasie letnim 12h, w czasie zimowym 11h) i dodatkowo jedno wolne popołudnie 3:45h w tygodniu.
I po kilku tygodniach, w grupie CHAD-owej najczęściej po ośmiu tygodniach, nadchodzi dzień wyjścia na długą przepustkę. To w dużej mierze od pacjenta zależy, jak długa będzie ta przepustka. Moja trwa już piętnaście miesięcy i mam nadzieję, że potrwa jeszcze lata. Niestety nie wszyscy mają tyle szczęścia. Często wielu pacjentów wraca do szpitala po miesiącu lub dwóch. Nazywa się to zjawiskiem „obrotowych drzwi” w psychiatrii. Polega ono na tym, że pacjent w czasie pobytu w szpitalu uzyskuje poprawę stanu psychicznego, jednak po wypisie zaprzestaje leczenia i następuje pogorszenie stanu zdrowia, które skutkuje kolejną hospitalizacją. Zatem gorąco apeluję do wszystkich pacjentów, kontynuujcie leczenie po wyjściu ze szpitala. Tylko przestrzeganie zaleceń medycznych może utrzymać wasze zdrowie w zadawalającym stanie. Powodzenia!


czwartek, 14 marca 2019

Życie w psychiatryku - część druga


Oddział terapeutyczny to było moje drugie spotkanie ze szpitalem psychiatrycznym. Pierwszy raz byłam tam pacjentem blisko dwa lata wcześniej w czasie dość ciężkiej depresji. Wówczas przebywałam na oddziale ogólnopsychiatrycznym, gdzie spotkałam wspaniałych lekarzy. W miesiąc „stanęłam na nogi”. Trochę jeszcze chwiejne, ale już wyszłam z łóżka i byłam w stanie sama podjąć decyzję, kiedy należy wejść na przejście dla pieszych, aby bezpiecznie dotrzeć do celu. I mycie głowy nie było już takim wielki problemem jak wcześniej. Ci, którzy znają temat, pewnie doskonale mnie rozumieją.
Był koniec października. Pogoda deszczowa i wietrzna. Okoliczności wyglądały w ten sposób, że w wyznaczonym terminie mojego zgłoszenia do szpitala nikt z bliskich nie dysponował wolnym czasem, aby mnie odwieźć do szpitala. Pojechałam sama. Tramwajem. Nie miałam najlepszego humoru, ale trudno. Trzeba być dorosłym mając trzydzieści lat i czasem trzeba zrobić coś, na co nie ma się ochoty, a jest zaleceniem lekarza.
Procedura przyjęcia na izbie przebiegła sprawnie. Przy przyjęciu na oddział nie ma rewizji bagażu, można mieć ze sobą niebezpieczne przedmioty takie jak ładowarka z kablem, słuchawki, a nawet metalowe sztućce i termofor. Nie można za to mieć laptopa, tabletu ani radia. Smartfon już można mieć. Gdzie tu logika? Nie wiem. Zostałam zaprowadzana na oddział i sekretarka wskazała mi dwuosobową salę. Numer 13. Następnie czekałam na pielęgniarkę. Byłam mocno wkurzona, bo nikt nie powiedział mi, czy pielęgniarka przyjdzie za 15 minut, czy za dwie godziny. Nikt mi nawet nie pokazał, gdzie jest toaleta. Miałam siedzieć jak kołek w klaustrofobicznym pokoiku pomalowanym lamperią na brudny róż. Może kiedyś ten róż nie był taki brudny. Siadłam na łóżku i zaczęłam płakać, bo miałam wrażenie, że nikogo tam nie obchodzę. Jestem nadwrażliwa. Przecież właśnie tak jest zazwyczaj w starciu pacjent – służba zdrowia. Ja to ciągle jestem naiwna i tak wiele wymagam od życia. Przede wszystkim szacunku do drugiego człowieka – na tym oddziale doświadczyłam tego tylko w kontakcie z jedną z pielęgniarek. Z przykrością stwierdzam, że reszta personelu pozostała w epoce feudalizmu i to oni byli „panami”. Jakie to przykre, że w jednej instytucji można spotkać się z tak różnym podejściem do człowieka. Być może to element terapii?
Pierwszy dzień był zdecydowanie najtrudniejszym dniem w czasie całego pobytu. Na szczęście po południu było już trochę lepiej. Przyszedł do mnie „szef grupy”, który oprowadził mnie po oddziale. Wieczorem udałam się na „społeczność”, o dwudziestej pierwszej przyjęłam leki i poszłam spać.
Od poniedziałku do piątku każdy dzień zaczyna się tak samo: gimnastyka, śniadanie i zajęcia w grupach. Stalowe zdanie rozpoczynające każdą poranna sesję brzmi następująco i wypowiada je szef grupy : „Witam na porannej społeczności, proszę teraz, aby każdy powiedział jak się czuje, jak minęła noc i jak spędził wczorajsze popołudnie, zacznijmy od…” W tym momencie pierwsza z dwunastu osób siedzących w kręgu zaczyna swoją wypowiedź. Z reguły były to lakoniczne i zachowawcze odpowiedzi. W mojej grupie nie było otwartości na linii pacjent – grono medyczne. Sama na własnej skórze przekonałam się, że nie warto zbyt dużo mówić. Rozumiem to, pracownicy służby zdrowia mają wiele zajęć, praca na tym oddziale to zazwyczaj chyba tylko dodatek do ich życia zawodowego, bo taka placówka dobrze wygląda w CV. Odniosłam wrażenie, że większość z nich jest bardziej zaprzątnięta innymi sprawami niż my – pacjenci. STOP. Koniec krytyki! Nie znaczy to, że nic dobrego z tego pobytu w szpitalu nie wyniosłam. Na oddziale jest tylko trzech lekarzy psychiatrów, dwóch lekarzy rezydentów i pięciu psychologów. Pacjentów ponad czterdzieścioro. W grupie terapeutycznej dwanaścioro (zazwyczaj co tydzień odchodzą dwie osoby i przychodzą dwie nowe, więc w czasie całego pobytu miałam okazję wysłuchać około 20 osób). Wychodzę z założenia, że każde spotkanie z drugim człowiekiem wzbogaca, a z osobą dzielącą nasz los, daje wyjątkowo dużo. Dzięki temu można nauczyć się czegoś na cudzych błędach.
Szpitalny „plan lekcji” obejmował głównie zajęcia od 9–13, resztę czasu można było spędzać według własnego uznania. O tym, jakie pozycje występowały w grafiku i co można robić po zajęciach, napiszę w kolejnym wpisie.

poniedziałek, 11 marca 2019

Życie w psychiatryku - część pierwsza


Wiosna zbliża się wielkimi krokami. Niestety nie dla wszystkich jest to dobry czas. Właśnie o tej porze roku wiele osób zmaga się z depresją. Tak też było w moim przypadku, trzy lata temu. Depresja przyszła jesienią, została na zimę, a z wiosną wcale nie chciała odejść. Potrzebowałam radykalnego rozwiązania, jakim była hospitalizacja. Na taką formę leczenia byłam namawiana już od lutego, jednak zdecydowałam się z niej skorzystać dopiero w kwietniu. Dlaczego tak długo zwlekałam? Ze strachu, z obawy przed nowym i nieznanym. Dużą rolę odegrał też stereotypowy, wyniesiony z popkultury obraz tego typu placówki. Nie miałam już nic do stracenia i zaryzykowałam. To był strzał w dziesiątkę.
Trafiłam do szpitala w Centrum Psychiatrii w Katowicach, gdzie pracowała moja lekarka. I to właśnie dzięki niej zdecydowałam się na ten krok. Ufałam jej, ale mimo to byłam przerażona. Teraz wiem, że nie ma się czego bać i tym doświadczeniem chcę się z Wami podzielić. Może ten tekst trafi do kogoś, kto waha się przed podjęciem leczenia szpitalnego. Mam nadzieję, że rozwieję wiele wątpliwości, a jeśli pojawią się jakieś dodatkowe pytania, chętnie odpowiem w komentarzach lub wiadomościach prywatnych.
Ze względu na stan zdrowia trafiłam na oddział ogólnopsychiatryczny. Było tam około 40 pacjentów, z różnymi diagnozami: depresja, chad, schizofrenia, zaburzenia lękowe, nerwice, anoreksja i bulimia (być może też inne, ale nie zapamiętałam nikogo z inną chorobą). Przydzielono mnie do 3 osobowej sali, moimi współlokatorkami były panie z depresją (prawniczka i bibliotekarka). W tym momencie zdałam sobie sprawę, że choroby psychiczne są bardzo demokratyczne i nie omijają ludzie ze względu na wyższe wykształcenie. Przez długi czas byłam wewnętrznie przekonana, że skoro jestem chora psychicznie to pewnie też i niedorozwinięta umysłowo. Bo jak to możliwe, żeby inteligentny człowiek nagle miał problemy z czytaniem, mówieniem, pisaniem i normalnym funkcjonowaniem?
Pamiętam, że pierwszego dnia byłam na krótkiej wizycie u lekarki. Poinformowała mnie jak, mniej więcej, będzie wyglądał pobyt. Byłam bardzo zadowolona, bo pozwoliła mi codziennie wychodzić na godzinne spacery w koło szpitala (niestety, nie każdy pacjent miał do tego prawo, było to zależne od stanu zdrowia). Resztę dnia spędzałam na sali z moimi współlokatorkami. Na oddziale znajdowała się salka terapii zajęciowej, gdzie można było zajmować się działaniami artystycznymi (np.: malowanie, zdobienie decoupage), grami, puzzlami i innymi rozrywkami tego typu. Osobiście byłam tam tylko raz i szybko stamtąd wyszłam. Nie byłam wtedy gotowa na to, aby spędzać czas z ludźmi.
Codziennie była poranna gimnastyka, ale udział w niej nie był obowiązkowy. Na tym oddziale pacjenci nie byli w najlepszym stanie, więc wymaganie takiej dyscypliny byłoby nieludzkie. Koło godziny 8:00 było śniadanie, a o 9:00 obchód. Obchód to było wydarzenie. Uczestniczył w nim ordynator, chyba czterech innych lekarzy, dwóch – trzech psychologów i pracownik socjalny, czasem jeszcze lekarze stażyści, wtedy grupa ta liczyła 10 osób. Początkowo nie widziałam najmniejszego sensu tych grupowych odwiedzin, ale z perspektywy czasu bardzo je doceniam. Co dwie głowy to nie jedna, a co dopiero dziesięć!
Pierwszy tydzień na oddziale spędziłam robiąc nic. Z czasem było ze mną na tyle dobrze, że mogłam zacząć czytać proste książki. Co kilka dni (dwa – trzy razy w tygodniu) miałam rozmowę z moją lekarką, raz na tydzień z psychologiem. Nie była to intensywna psychoterapia, ale jakaś podstawowa forma pomocy psychologicznej. W weekendy, jak i w tygodniu można było skorzystać z przepustki. Ich wymiar ustalany był indywidualnie. Na noc zawsze trzeba było wrócić do szpitala.
Generalnie nie działo się tam nic spektakularnego, bo samo zdrowienie z choroby psychicznej nie jest moim zdaniem spektakularne, tylko stopniowe. Tak samo leki psychiatryczne zazwyczaj działają po kilku dniach lub tygodniach i wtedy można oczekiwać na efekty ich działania. To wszystko jest procesem, dlatego też pobyt w szpitalu psychiatrycznym to nie trzy dni, ale zazwyczaj co najmniej miesiąc.
Oczywiście, wiem z opowieści znajomych, że czasem w szpitalach psychiatrycznych dzieją się rzeczy straszne. Mnie nic strasznego nie spotkało. Myślę, że w ogóle w kontakcie ze służbą zdrowia należy być ostrożnym. Mimo wszystko myślę, że nie ma się czego bać i dobrze skorzystać z pomocy, zwłaszcza gdy jest potrzebna.



czwartek, 7 marca 2019

Doceń siebie!


Dzień Kobiet – dla jednych wyjątkowe święto, dla innych zwykły dzień w kalendarzu. A dla Ciebie? Ja lubię kwiaty, a że jest to kolejna okazja do ich dostawania, to cieszę się gdy zbliża się 8 marca. W polskiej tradycji większość kobiet tego dnia otrzymuje drobne upominki, zazwyczaj kwiaty lub czekoladki. Oczywiście, jest to bardzo miłe, ale myślę, że czasem można wyjść poza ten schemat. Nie chodzi mi o to, aby domagać się od świata innych prezentów, ale o to, aby samemu sobie sprawić drobną przyjemność. Po prostu docenić siebie tego dnia. Uważam, że warto się nagradzać, a wiele osób wciąż nie przywiązuje do tego uwagi. To bardzo ważne dla celebracji życia i dotyczy wszystkich, zarówno kobiet, jak i mężczyzn.
Moje celebracja dnia kobiet w tym roku zapowiada się wyjątkowo bogato. Po pierwsze umówiłam się z koleżanką na babskie ploty. Upiekę zdrowe („fit”) ciasto jabłkowe, zaparzę nam kawę zbożową i być może nawet przez dwie godziny będziemy mogły rozmawiać o tym wszystkim, co jest dla nas ważne. To jeszcze nie wszystko. W weekend wybiorę się na krótki kurs samoobrony dla kobiet, a po południu na warsztaty z dancehallu i twerku. Poświęcę dużo czasu dla samej siebie (i nie tylko, bo na te wydarzenie wybieram się z koleżankami). I już bardzo się cieszę na ten nadchodzący czas. Co więcej, wszystkie te atrakcje są darmowe!
Mam też kilka innych pomysłów na prezenty, które można zafundować sobie samej (sobie samemu też).
Spacer. Idealny pomysł na pierwsze cieplejsze dni. Możesz wybrać się do swojego ulubionego parku lub poszukać miejsca w okolicy, którego jeszcze nie znasz. Nowe trasy bywają bardzo inspirujące.
Wyjście do muzeum lub galerii sztuki. Ostatnio bardzo rzadko to robię i żałuję. Brakuje mi mobilizacji, a czasem można obejrzeć coś ciekawego i odkrywczego. Dodatkowo może to być darmowa rozrywka, wszystkie instytucje tego typu oferują wstęp wolny w jeden wybrany dzień w tygodniu. Bardzo często jest to środa, ale lepiej sprawdzić, jeśli ma to dla nas znaczenie.
Co jeszcze można zrobić w prezencie dla samego siebie? Czasem wystarczy spędzić wieczór w swoim własnym towarzystwie, ale niech to będzie wyjątkowy wieczór. Zatroszcz się o atmosferę, możesz użyć świeczek zapachowych, kadzidełka lub olejków eterycznych. Puść muzykę zgodną z Twoim nastrojem. Przygotuj sobie ulubiony napój lub gorącą kąpiel z duża ilością piany. Pomysłów jest wiele. Jeśli tylko chwile się zastanowisz, na pewno odkryjesz co sprawi Ci przyjemność. Serwowanie sobie takich miłych doznań nie tylko krótkotrwale poprawia humor, ale też wpływa na podniesienie samooceny. Spróbuj sam(a). Warto!

poniedziałek, 4 marca 2019

Wiosenne przesilenie


Do kalendarzowej wiosny jeszcze ponad dwa tygodnie. Pogoda jednak zaczęła się już zmieniać, dzień jest dłuższy, czasem cieplejszy i bardziej słoneczny. Te wszystkie zmiany w przyrodzie wpływają też na nasze samopoczucie. Zmiana pory roku to okres szczególnie mocno odczuwany przez osoby z chorobami psychicznymi. Jak odróżnić normatywne zmiany samopoczucia od chorobowych i co zrobić, aby nie przegapić sygnałów ostrzegawczych? Chciałabym się podzielić z Wami moimi spostrzeżeniami.
Rytmy dobowe
Sen jest bardzo ważnym elementem życia. Tylko odpowiednia regeneracja umożliwia prawidłowe funkcjonowanie w dzień i dotyczy to każdego człowieka. Dla osób zmagających się z chorobą afektywną dwubiegunową ilość snu jest jak papierek lakmusowy informujący o fazie choroby. Źródła podają, że właściwy wymiar snu dla dorosłego człowieka to 7–9 godzin. Jeśli – na skutek zmiany pory roku – długość Twojego snu nieznacznie się zmienił, nie wpadaj w panikę. Natomiast jeśli przez ponad tydzień sypiasz mniej niż 6 godzin, to jest to sygnał alarmujący o hipomanii, a jeśli sypiasz mniej niż 4 godziny to najprawdopodobniej jesteś w manii. W takiej sytuacji szybko skontaktuj się z lekarzem.
Dieta
Gorsze samopoczucie może być spowodowane niedoborami witamin i mikroelementów. Wiele osób zaniedbuje swoją dietę zimą. Świeże, pełnowartościowe warzywa i owoce nie są wtedy tak łatwo dostępne jak w innych porach roku. W myśl sentencji „jesteś tym co jesz” zawsze powinniśmy dbać o nasze pożywienie. Cennych witamin i mikroelementów można dostarczyć sobie z kiełków warzyw, które łatwo wyhodować w domu. Dla leniwych jest jeszcze opcja suplementacji. W każdej aptece można dostać zestaw witamin. Jedyne, co ważne, to sprawdzenie składu tych preparatów i wybranie tego o optymalnej dawce, a niekoniecznie rekomendowanego w danej kampanii reklamowej.
Brak słońca
Pierwsze wiosenne dni zazwyczaj witają nas słońcem. Słońcem niezbędnym do syntezy witaminy D. Niestety w lutym i marcu wciąż jest go jeszcze za mało. W naszej szerokości geograficznej synteza skórna witaminy D w stopniu wystarczającym dla zdrowia człowieka jest możliwa od końca kwietnia do początku września. Jeśli nie podajemy jej w tabletkach, to właśnie w lutym i marcu niedobór tej witaminy sięga zenitu, a jest ona bardzo ważna dla sprawnego funkcjonowania organizmu. Jak wybrnąć z tej sytuacji? Znam dwa rozwiązania. Jeśli dysponujemy czasem i budżetem, możemy raz w miesiącu wybierać się na tygodniowy pobyt w ciepłych krajach. Niestety mało kto może sobie na to pozwolić, za to większość z nas może zakupić witaminę D w aptece.

Poruszyłam tu tylko trzy obszary wpływające na wiosenne przesilenie. Sen jest bardzo istotnym wskaźnikiem dla chorych na CHAD i w wypadku jego rozregulowania uważam za zasadną wizytę u psychiatry. Za to w wypadku ogólnego gorszego samopoczucia, moim zdaniem, wystarczy wizyta u lekarza pierwszego kontaktu, który może zlecić podstawowe badania i przeprowadzić dokładny wywiad. To zupełnie normalne, że o tej porze roku człowiek czuje się gorzej. Jest to tylko sygnał, że warto zadbać o swoje zdrowie. Jeśli szukasz kulinarnych inspiracji, odżywczej diety zapraszam do tekstu Dieta napoprawę nastroju .

Zmiany, zmiany, zmiany!

 Ponad dwa lata temu, kiedy zaczynałam prowadzić tego bloga nie miałam żadnego pojęcia o stronach internetowych. Wybrałam jedyne narzędzie, ...