poniedziałek, 22 marca 2021

Być! Kochać i być kochanym!


Od kilku lat regularnie uczestniczę w warsztatach 
psychoedukacyjnych. Jest to dla mnie miejsce zdobywania wiedzy, 
ale przede wszystkim otwartej rozmowy z innymi. 
Jest też źródłem inspiracji z życia innych osób, które podobnie
jak ja przeszły kryzys psychiczny (mają diagnozę choroby psychicznej).

Podczas jednego ze spotkań rozmawialiśmy o naszej motywacji do 
życia. Padały różne odpowiedzi. Kogoś motywuje chęć napisania książki, 
kogoś chęć przejścia na emeryturę. A ja? Po co żyję? 
Co jest dla mnie najważniejsze? 
Kiedyś chciałam dostać Złotą Palmę  z Cannes, zdobyć może nie czarny, 
ale przynajmniej zielony pas w judo. Jako nastolatka myśląc o końcu 
świata, mówiłam sobie - na razie to nie nastąpi, za dużo mam do zrobienia. 

Nie chcę być kokieteryjna, ale czuję się trochę człowiekiem bez ambicji.
Wydaje mi się że wiele moich planów odeszło wniwecz. Może nie tyle 
co odeszło, ale bardzo przesunęło się w dół na mojej liście priorytetów.
To jaki jest teraz cel mojego życia?  Kochać i być kochaną.
Tak mało, i tak wiele. Wszystko. 
Cały świat. Nic więcej.
Nie ma dla mnie większego znaczenia, czy to jest miłość do/od siostry, 
brata, rodziców, dzieci, ciotek, wujków etc. 
To te wszystkie miłości są sensem mojego życia. 
Oczywiście, ważny jest dla mnie rozwój, zdobywanie nowych umiejętności 
i kompetencji. W tym zakresie treścią mojego życia jest czytanie książek
i praca z ciałem. Jest masa innych obszarów, w które inwestuje swój czas: 
kontakty międzyludzkie, moje rośliny, różne formy odpoczynku i regeneracji. 
Mimo wszystko, to co jest dla mnie priorytetem to kochać. 
Kochać przez obecność, towarzyszenie, pomoc. Małe sprawy takie jak
wspólne  śniadanie, dbanie o bliskich, o dom, o wspólnie spędzany czas. 
To wszystko jest dla mnie wyrazem miłości. 
Jak doszłam do takiej postawy, w której chyba całe życie jest miłością. 
Czas poświęcany sobie jest miłością do siebie. Miłość do innych jest 
czasem spędzanym z nimi. 
Czy to kolejny etap mojego dorastania, czy efekt pandemicznej 
rzeczywistości? Pewnie i jedno i drugie. Bezdyskusyjny jednak
jest fakt, że przez ostatni rok bardzo doceniłam możliwość
fizycznej obecności  innych ludzi, szczególnie tych najbliższych. 
Być! Być razem i we wspólnocie (choćby najmniejszej) to wielki komfort 
i przywilej. Kochać i być kochanym to ogromne szczęście. 
Dziękuję, że mogę tego doświadczać.

 

wtorek, 16 marca 2021

Kury, czyli krótka historia o społeczności (i potrzebach)



Mam swoje potrzeby. Pewnie każdy człowiek je ma. Moim priorytetem jest to,
 żeby się wyspać, zdrowo zjeść i poruszać na świeżym powietrzu.
O to dbam z dużą starannością. Wcześnie kładę się spać, przygotowuję sobie
zbilansowane posiłki i tak planuję dzień, aby znaleźć czas na spacer. 
Oczywiście mam też inne aktywności w życiu takie jak praca zawodowa 
czy zajęcia związane z prowadzeniem gospodarstwa domowego i pełnienie 
różnych roli rodzinnych i społecznych.
I dobrze mi się żyje. Lubię swoje życie i jestem z niego zadowolona. 
Aż tu nagle, uświadomiłam sobie że mam też inne potrzeby 
o których całkiem zapomniałam. Jakiś czas temu spędziłam więce
j czasu z moją 9 letnią siostrzenicą. Przed snem czytałam jej książkę.
 „Opowieści na dobranoc dla młodych buntowniczek. 
100 historii niezwykłych kobiet”. Wydawnictwo to składa się 
z inspirujących życiorysów przedstawionych w konwencji bajki 
i pięknych ilustracji. I to właśnie te piękne obrazki przykuły moją
 uwagę i uświadomiły mi, moją wielka tęsknotę za pięknem,
 za doznaniami estetycznymi.
Jakby nie patrzeć od roku siedzę w dresach. Oczywiście że moje 
dresy są nie tylko wygodne, praktyczne, ale i piękne. Jednak ich piękno
jest trochę inne.
W pierwszej wolnej chwili pobiegłam do osiedlowej biblioteki, 
prosto na dział dziecięcy. 
Wzięłam kilka książek, które jako pierwsze wpadły mi w ręce. 
Największa z nich to „Kury, czyli krótka historia o wspólnocie” 
autorstwa Laurent Cardon (tekst i ilustracje). I to ona skradła moje serce. 
Książka ma nietypowy format, zbliżony do B4,  ale odrobinę większy
 – i to był pierwszy wyróżnik, który spowodował że ją wybrałam. 
Drugi to krój i kolory czcionek na okładce imitujące ręczne pismo kredką świecową. 
Od razu poczułam się jakby to była książka, która mogłabym stworzyć sama. 
(Jako dziewczynka czasem bawiłam się w pisanie i wydawanie gazet i książek, 
bardzo lubiłam tą rozrywkę). A w środku książki – piękne kury i kilka linijek tekstu 
na każdej stronie. Lubię taką przestrzeń. Od razu daje mi czas do refleksji 
nad przeczytaną treścią. W tym wypadku temat jest bardzo ważny. 
Dotyczy wspólnoty. Kojarzy mi się w porost z afrykańską filozofią ubuntu,
 ale być może jest to tylko moje przeżywanie.
Zachęcam każdego do lektury tej książki. Na mnie zrobiła ona tak wielkie wrażenie
jak rok temu „Zgubiona dusza” Olgi Tokarczuk. Dodam tylko, że czytam całkiem
sporo. W tym momencie na moim stoliku przy łóżku leżą cztery pozycje. 
Doświadczenie „Kur” chyba zmieni moją biblioteczkę i wzbogaci ją o pozycje
bogate w piękne ilustracje. To niesamowite jak szybko można zapomnieć o tym, 
co sprawia nam przyjemność. Estetyka zawsze była dla mnie bardzo ważna, 
nawet zdawałam maturę z historii sztuki, co więcej mam przecież 
artystyczne wykształcenie (nie tylko takie).A jednak zapomniałam, 
jaką przyjemność sprawia mi obcowanie z pięknem. 
To też jest moja potrzeba, i zamierzam dbać o jej realizację. 

wtorek, 2 marca 2021

Trening uważności

Od zawsze lubiłam chodzić. Perpedes to mój ulubiony sposób komunikacji w 
przestrzeni. Kto mnie zna, ten wie. Jeśli tylko pogoda pozwala to wszelkie
dystanse do 5km pokonuję pieszo. Bez względu czy idę do kogoś w odwiedziny,
do pracy, czy na zakupy.
Kiedy w połowie października wprowadzono kolejny lockdown
zaczęłam pracować na 100% w domu. Mimo prowadzenia gimnastyki
on-line brakowało mi ruchu. Bardzo szybko postanowiłam codziennie
robić minimum 10000 kroków dziennie. W ten sposób zmobilizowałam
się do spacerów. 
Po jakimś miesiącu-dwóch zaczęły mnie nudzić te same trasy i wtedy
przypomniałam sobie o małym zaniedbanym parku z drugiej strony osiedla.
Moja oaza spokoju. Nie ma tam eleganckich alejek, jest kilka zdewastowanych
ławeczek. Są za to drzewa, przestrzeń, cisza i spokój. Ludzie pojawiają 
się rzadko. Przez 40 minut spotykam tam 1, 2 lub 3 osoby z psami.
Czasem nikogo. Teraz bywam tam prawie codziennie (czasem wybieram
 inne miejsce spaceru). To co kiedyś mnie irytowało (te same drzewa,
te same liście) stało się dla mnie obiektem obserwacji. Idę tam z ciekawością. 
Zastanawiam się czy żółty listek będzie mieć więcej szarych plamek, 
czy może całkiem spadnie z drzewa? Lubię tam być.
Odpręża mnie to i dodaje energii. Chociaż sama nigdy bym nie wpadła
na to, aby te spacery nazwać treningiem uważności, znanym bardziej 
pod anglojęzyczną nazwą maindfiulsnes.
Przed Bożym Narodzeniem, zauważyłam że kończy mi się lek który przyjmowałam na 
„lęk wolnopłynący” i zapobiegawczo przeciw nawrotowi depresji. 
Przyjmowałam go przez 5 lat w rożnych dawkach. Od 0,5-3,0 mg na dobę.
Byłam w aptece, ale dowiedziałam się, że jest na liście „A”. 
Nie było szans na receptę farmaceutyczną. Psychiatra był już na urlopie 
świątecznym, a lekarz rodzinny w czasach covidu to osobny temat. 
Nie wpadłam w panikę. Od dłuższego czasu przyjmowałam minimalną dawkę 
0,5mg.  Postanowiłam przeprowadzić eksperyment i zobaczyć czy dam radę bez
tego leku. Faktycznie, było trochę trudniej. Jednak wykorzystując umiejętności
zdobyte w czasie psychoterapii i wiedzę psychoedukacyjną przeszłam przez
dwa tygodnie bez leku. Później miałam już możliwość kontaktu z psychiatrą i 
opisałam całą sytuację. Poprosiłam też o receptę, abym w razie potrzeby mogła 
wrócić do stosowania leku.  Wspólnie z lekarzem podjęliśmy decyzje o odstawieniu
leku, z możliwością powrotu  jeśli pojawi się taka potrzeba.
Minęły ponad dwa miesiące i obecnie przyjmuję tylko  stabilizator. 
Czy ma to jakiś związek z treningiem uważności?
Prawdopodobnie tak! Okazuje się, że przeprowadzono wiele badań naukowych
na ten temat. Sa dowody na to, że  trening uważności może wspomóc 
proces zapobiegania nawrotom depresji.
Oczywiście nie namawiam do odstawienia leków. Bardziej rekomenduję 
rozważenie treningu uważności jako jednego ze sposobów spędzania
wolnego czasu. Mam nadzieję, że ktośz Was po lekturze tego tekstu skusi 
się na spacer. Ja już się szykuje!

 

Zmiany, zmiany, zmiany!

 Ponad dwa lata temu, kiedy zaczynałam prowadzić tego bloga nie miałam żadnego pojęcia o stronach internetowych. Wybrałam jedyne narzędzie, ...