poniedziałek, 22 października 2018

Między nami pacjentami

Pisałam już o stosunkach chorych z rodziną, o relacjach towarzyskich i związkach. Dzisiaj pora na relacje chorych z chorymi. Czy są to jakieś szczególne znajomości, przyjaźnie? Co je odróżnia od pozostałych i w jaki sposób się rodzą?
Kiedy dowiedziałam się, że jestem chora, czułam się fatalnie. Dodatkowo miałam olbrzymie poczucie niezrozumienia i osamotnienia w chorobie, mimo że mogłam liczyć na wsparcie bliskich. Nie potrafiłam opisać swojego stanu, szukałam kogoś o podobnych przeżyciach. Zastanawiałam się, czy tylko ja tak mam, czy inni mają podobnie. Nie znałam nikogo z taką jak ja dolegliwością. Czytałam historie osób chorych na forach internetowych i po części się z nimi utożsamiałam, ale wszyscy byli obcy, wirtualni i nierealni. Mój stan się pogarszał. Trafiłam do szpitala.
O dziwo nie było tam aż tak źle. Trafiłam na sale z dwiema paniami w depresji. Były w wieku moich rodziców, ale to nie była żadna przeszkoda w nawiązaniu relacji. Wszystkie miałyśmy te same problemy. Chciałyśmy czytać, ale ciężko było się nam skupić. Chciałyśmy jakoś wyglądać, ale nie miałyśmy siły żeby umyć głowę. Było nam ciężko, ale jedność przeżyć bardzo nas do siebie zbliżyła. I to na tyle, że mimo sporej różnicy wieku z jedną z moich współlokatorek spotkałam się nawet po wyjściu ze szpitala, kiedy obie byłyśmy już w dużo lepszej kondycji. Nadal miło nam się rozmawiało.
Jest taka dziwna zasada w polskim leczeniu psychiatrycznym, która zakazuje kontaktu z osobami poznanymi w czasie leczenia. I sama chyba w trafność tej zasady uwierzyłam, bo zaprzestałam kontaktu z wyżej wspomnianą koleżanką. Jednak z perspektywy czasu wiem, że to bez sensu. Uważam, że człowiek sam widzi, które relacje są destrukcyjne – i te należy zakończyć – a które wnoszą coś pozytywnego do życia – te powinno się rozwijać. Obecnie, nie widzę nic niestosownego w stwierdzeniu "to moja najlepsza koleżanka z psychiatryka". Przecież pacjenci innych schorzeń nie mają takiego zakazu, a skoro dążymy do tego, aby nie stygmatyzować chorych psychicznie, nie powinno zabierać nam się prawa do kontaktu między sobą.
Podczas drugiego pobyty w szpitalu (na oddziale terapeutycznym) w regulaminie znowu było napisane, że po zakończeniu terapii nie należy kontynuować szpitalnych znajomości. I stałam tutaj przed wielkim dylematem. Przez dwa miesiące poznałam wielu ludzi, niektórzy z nich stali mi się szczególnie bliscy. Dotyczy to głownie osób o podobnych przeżyciach związanych z kryzysem psychicznym. Myślę, że tego typu doświadczenia bardzo zbliżają i mogą być fundamentem szczególnej relacji. Z drugiej strony jestem osobą, która bardzo podporządkowuje się zasadom. I skoro taki punkt regulaminu był, to może należałoby go uszanować? Na wszelki wypadek wzięłam kilka numerów telefonów i postanowiłam sprawę skonsultować z psychologiem na terapii indywidualnej.
Wspólnie z moją psycholog doszłyśmy do wniosku, że jeśli obie strony relacji są zainteresowane utrzymywaniem kontaktu, to nie ma terapeutycznych wskazań do zakończenia takiej znajomości. Uff. Odetchnęłam z ulgą. Minął miesiąc od wyjścia ze szpitala. Z radością zorganizowałam w domu spotkanie "szpitalników". Zaprosiłam dwie koleżanki i kolegę. Przygotowałam ciasto i inne słodkości, zaopatrzyłam się w kawę i herbatę. Byłam przekonana, że spotkanie potrwa maksymalnie dwie godziny. W rzeczywistości spędziliśmy ze sobą pół dnia, a tematów do rozmowy nie brakowało. Od tamtej pory kultywuje te znajomości. Wiem, że są dla mnie karmiące i rozwijające. Czerpiąc z doświadczeń innych, omijam pułapki czyhające na chorych w zdrowym świecie. A przede wszystkim w tych relacjach czuje się bardzo bezpiecznie. Wiem, że moje lęki nigdy nie zostaną osądzone jako dziwactwo. Mogę liczyć na pełne zrozumienie i wsparcie oraz pomoc w przezwyciężaniu własnych słabości.
Chorzy mogą sobie nawzajem wiele dać. Przykładem takiej samopomocy są grupy wsparcia. Grupa taka powinna zrzeszać osoby cierpiące na to samo zaburzenie. Niestety trudno znaleźć takie wyspecjalizowane grupy. Jednak i na to są rozwiązania. Pochwalę się moim małym sukcesem. Udało mi się zorganizować taką grupę! Pierwsze spotkanie już za nami, na razie jest nas tylko trzy osoby. Aby grupa spełniała swoją funkcje powinna liczyć od sześciu do dwudziestu osób. I tutaj dobra wiadomość. Jeśli cierpisz na depresję lub chorobę dwubiegunową, a jesteś z Sosnowca lub najbliższej okolicy, możesz do nas dołączyć. Jeśli znasz kogoś, kogo dotyczy ten problem, koniecznie poinformuj go o takiej możliwości. Najbliższe spotkanie już 24 listopada o godzinie 17:30 w Świetlicy Środula przy ulicy Prusa 53. Chcesz dowiedzieć się więcej? Skorzystaj z formularza kontaktowego po lewej stronie. Czekamy na Ciebie!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany, zmiany, zmiany!

 Ponad dwa lata temu, kiedy zaczynałam prowadzić tego bloga nie miałam żadnego pojęcia o stronach internetowych. Wybrałam jedyne narzędzie, ...