Pisałam już o stosunkach chorych z
rodziną, o relacjach towarzyskich i związkach. Dzisiaj pora na
relacje chorych z chorymi. Czy są to jakieś szczególne znajomości,
przyjaźnie? Co je odróżnia od pozostałych i w jaki sposób się
rodzą?
Kiedy dowiedziałam się, że
jestem chora, czułam się fatalnie. Dodatkowo miałam olbrzymie
poczucie niezrozumienia i osamotnienia w chorobie, mimo że mogłam
liczyć na wsparcie bliskich. Nie potrafiłam opisać swojego stanu,
szukałam kogoś o podobnych przeżyciach. Zastanawiałam się, czy
tylko ja tak mam, czy inni mają podobnie. Nie znałam nikogo z taką
jak ja dolegliwością. Czytałam historie osób chorych na forach
internetowych i po części się z nimi utożsamiałam, ale wszyscy
byli obcy, wirtualni i nierealni. Mój stan się pogarszał. Trafiłam
do szpitala.
O dziwo nie było tam aż tak źle.
Trafiłam na sale z dwiema paniami w depresji. Były w wieku moich
rodziców, ale to nie była żadna przeszkoda w nawiązaniu relacji.
Wszystkie miałyśmy te same problemy. Chciałyśmy czytać, ale
ciężko było się nam skupić. Chciałyśmy jakoś wyglądać, ale
nie miałyśmy siły żeby umyć głowę. Było nam ciężko, ale
jedność przeżyć bardzo nas do siebie zbliżyła. I to na tyle, że
mimo sporej różnicy wieku z jedną z moich współlokatorek
spotkałam się nawet po wyjściu ze szpitala, kiedy obie byłyśmy
już w dużo lepszej kondycji. Nadal miło nam się rozmawiało.
Jest taka dziwna zasada w polskim
leczeniu psychiatrycznym, która zakazuje kontaktu z osobami
poznanymi w czasie leczenia. I sama chyba w trafność tej zasady
uwierzyłam, bo zaprzestałam kontaktu z wyżej wspomnianą
koleżanką. Jednak z perspektywy czasu wiem, że to bez sensu.
Uważam, że człowiek sam widzi, które relacje są destrukcyjne –
i te należy zakończyć – a które wnoszą coś pozytywnego do
życia – te powinno się rozwijać. Obecnie, nie widzę nic
niestosownego w stwierdzeniu "to moja najlepsza koleżanka z
psychiatryka". Przecież pacjenci innych schorzeń nie mają
takiego zakazu, a skoro dążymy do tego, aby nie stygmatyzować
chorych psychicznie, nie powinno zabierać nam się prawa do kontaktu
między sobą.
Podczas drugiego pobyty w szpitalu
(na oddziale terapeutycznym) w regulaminie znowu było napisane, że
po zakończeniu terapii nie należy kontynuować szpitalnych
znajomości. I stałam tutaj przed wielkim dylematem. Przez dwa
miesiące poznałam wielu ludzi, niektórzy z nich stali mi się
szczególnie bliscy. Dotyczy to głownie osób o podobnych
przeżyciach związanych z kryzysem psychicznym. Myślę, że tego
typu doświadczenia bardzo zbliżają i mogą być fundamentem
szczególnej relacji. Z drugiej strony jestem osobą, która bardzo
podporządkowuje się zasadom. I skoro taki punkt regulaminu był, to
może należałoby go uszanować? Na wszelki wypadek wzięłam kilka
numerów telefonów i postanowiłam sprawę skonsultować z
psychologiem na terapii indywidualnej.
Wspólnie z moją psycholog
doszłyśmy do wniosku, że jeśli obie strony relacji są
zainteresowane utrzymywaniem kontaktu, to nie ma terapeutycznych
wskazań do zakończenia takiej znajomości. Uff. Odetchnęłam z
ulgą. Minął miesiąc od wyjścia ze szpitala. Z radością
zorganizowałam w domu spotkanie "szpitalników".
Zaprosiłam dwie koleżanki i kolegę. Przygotowałam ciasto i inne
słodkości, zaopatrzyłam się w kawę i herbatę. Byłam
przekonana, że spotkanie potrwa maksymalnie dwie godziny. W
rzeczywistości spędziliśmy ze sobą pół dnia, a tematów do
rozmowy nie brakowało. Od tamtej pory kultywuje te znajomości.
Wiem, że są dla mnie karmiące i rozwijające. Czerpiąc z
doświadczeń innych, omijam pułapki czyhające na chorych w zdrowym
świecie. A przede wszystkim w tych relacjach czuje się bardzo
bezpiecznie. Wiem, że moje lęki nigdy nie zostaną osądzone jako
dziwactwo. Mogę liczyć na pełne zrozumienie i wsparcie oraz pomoc
w przezwyciężaniu własnych słabości.
Chorzy mogą sobie nawzajem wiele
dać. Przykładem takiej samopomocy są grupy wsparcia. Grupa taka
powinna zrzeszać osoby cierpiące na to samo zaburzenie. Niestety
trudno znaleźć takie wyspecjalizowane grupy. Jednak i na to są
rozwiązania. Pochwalę się moim małym sukcesem. Udało mi się
zorganizować taką grupę! Pierwsze spotkanie już za nami, na razie
jest nas tylko trzy osoby. Aby grupa spełniała swoją funkcje
powinna liczyć od sześciu do dwudziestu osób. I tutaj dobra
wiadomość. Jeśli cierpisz na depresję lub chorobę dwubiegunową,
a jesteś z Sosnowca lub najbliższej okolicy, możesz do nas
dołączyć. Jeśli znasz kogoś, kogo dotyczy ten problem,
koniecznie poinformuj go o takiej możliwości. Najbliższe spotkanie
już 24 listopada o godzinie 17:30 w Świetlicy Środula przy ulicy
Prusa 53. Chcesz dowiedzieć się więcej? Skorzystaj z formularza
kontaktowego po lewej stronie. Czekamy na Ciebie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz