czwartek, 1 listopada 2018

Brakujący element życia


Początek listopada, cmentarne alejki i migoczące światełka na grobach skłaniają mnie do refleksji. Refleksji nad życiem i jego kruchością. Nad tym, co widzialne i niewidzialne. Nad przemijającym ciałem i nieśmiertelną duszą.
Mam już prawie 32 lata. Mimo że jestem nadal dość młoda, mam świadomość śmierci. Śmierci, która nie powinna być zapomnianym i wypchniętym z rzeczywistości elementem. Śmierci, która jest integralną częścią życia.
Strata jest czymś trudnym i bolesnym. Nieodwracalnie straciłam w ziemskim życiu już kilku ważnych dla mnie ludzi. Nie wiem, czyja śmierć mnie najwięcej nauczyła, ale każda dała mi ważną lekcję, z której korzystam na co dzień.
Lekcja pierwsza – życie przemija
Kiedy miałam 6 lat, zmarł mój dziadek Władek, było to moje pierwsze spotkanie z tym tematem. Nie do końca rozumiałam, o co w tym wszystkim chodzi. Jedno było pewne. Więcej nie spędzę z dziadkiem wakacji. Dziadek odszedł do abstrakcyjnego nieba. Nieba, z którym trudno było mi nawiązać rzeczywisty i bezpośredni kontakt. Został wtedy zachwiany mój porządek świata. Zrozumiałam, że życie przemija i tylko tu i teraz mogę się nim cieszyć, a przyszłość jest zawsze niepewna.
Lekcja druga – dawać nadzieję
Byłam studentką. Utrzymywałam regularne kontakty ze znajomymi z liceum. W pewnym momencie jeden z kolegów zachorował. Leczył nowotwór płuc. Rokowania były różne, terapią uciążliwa, ale ani na moment nie przerwał studiów na dwóch kierunkach. Heroicznie walczył o normalność w chorym życiu. Pamiętam, jak pół roku przed śmiercią był na moich urodzinach. Impreza jak impreza. Marcin był zniszczony chorobą, ale zapewniał wszystkich wkoło, że teraz idzie już ku lepszemu. Że będzie zdrowy. Po pewnym czasie, na dwa tygodnie przed jego śmiercią, dzwoni do mnie jego przyjaciel i informuje, że dobrze już nie będzie. Mówi mi więcej. Podobno już od dawno wiadomo było, że ta walka nie będzie wygrana, ale Marcin nie chciał, aby ktokolwiek z nas martwił się jego zdrowiem. Wolał żyć normalnie do końca i nie patrzeć na współczucie. Podziwiam taką postawę. Sama nie wiem, jak bym się zachowała, będąc na jego miejscu. Jedno jest pewne, swoim zachowaniem dał wszystkim swoim znajomym wkoło nadzieję na szczęśliwe zakończenie. Nic tak nie karmi jak nadzieja. Nadzieja jest zawsze lepsza od wyroku, a zwłaszcza od wyroku śmierci. Nawet jeśli sam nie masz nadziei, zawsze możesz dawać ją innym.
Lekcja trzecia – przygotuj się na odejście
Umieranie czasem jest procesem, który trwa. Tak było w wypadku mojej babci. Miała już ponad 90 lat. Miałam okazję towarzyszyć jej w ostatnich tygodniach życia. Była już słaba, ale nie traciła apetytu na życie. Nie traciła swojego poczucia humoru. Z drugiej strony nie buntowała się przeciwko rzeczywistości. Wiedziała że umiera, ale wydaje mi się że emanował z niej spokój. Ja też byłam spokojna. Babcia odeszła do wieczności dobrze przygotowana, zaopatrzona w sakramenty i być może dlatego łatwiej było mi pogodzić się z jej śmiercią. Od tego czasu minęło 10 lat, nadal za nią tęsknię, chociaż już trochę mniej.
Lekcja czwarta – jeśli żyjesz, żyj!
Martę znałam prawie że od zawsze. Chodziłyśmy razem do podstawówki, gimnazjum i liceum. Nawet kiedy na studiach nasze drogi się rozeszły, pozostałyśmy w kontakcie. W dorosłym życiu trudno nam było znajdować czas na regularne spotkania, ale facebook pozwalał zachować relacje. Długo nie mogłyśmy się ze sobą spotkać. Pamiętam ten moment, kiedy czekałam na pociąg do domu i dostałam wiadomość – pytanie od koleżanki z podstawówki, czy Marta na coś nie chorowała. Bardzo mnie to zdziwiło. W ten sposób dowiedziałam się o jej śmierci. Byłam w szoku i nie mogłam w to uwierzyć przez co najmniej 24 godziny. Jednak to była prawda. Marta zginęła w wypadku. Była lekarzem wojskowym. Kiedy byłam chora, niedługi czas po moim pobycie w szpitalu psychiatrycznym miałam sen. Śniło mi się, że miałam się spotkać z Martą. Umawiałyśmy się dość długo, jednak kilka prób spotkania zakończyło się fiaskiem. Zawsze którejś z nas coś wypadło. Koniec końców miałyśmy się spotkać u niej w szpitalu na dyżurze. Przychodzę, idę do dyżurki lekarskiej, już ją widzę. Uśmiecha się do mnie i szykuje dla nas kawę. Zalewa kubki wrzątkiem i nagle wygania mnie. Każe mi uciekać, wychodzić, wyprasza mnie i na koniec mówi do mnie: "Krysia, musisz stąd iść, nie możemy się spotkać! Ja zapomniałam, ale Ty jeszcze żyjesz!" Dopiero po tym śnie wróciłam do życia.
Lekcja 5 – nie lekceważ choroby, lecz się!
O tym wydarzeniu było dość głośno. 40. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni zakończył się samobójstwem wybitnego młodego filmowca. Reżysera filmów „Demon”, „Chrzest” i „Moja Krew”. Był to mężczyzna silny i uśmiechnięty. Przypominał wronę, można było bezpiecznie schronić się pod jego skrzydłami. Chętnie służył pomocą. Zawsze otwarty na drugiego człowieka. Miał plany na przyszłość i kalendarz spotkań wypełniony dużo na przód. Odszedł nagle, bez pożegnania. Nikt z jego otoczenia nie spodziewał się takiego finału historii zwanej życiem. Na pogrzebie atmosfera była tak ciężka, że nad głowami żałobników mogłaby zawisnąć siekiera. Wszyscy milczeli. Oczy pytające jak to możliwe? Dlaczego nikt nie zauważył nic podejrzanego? Samobójstwo to krzyk. Dlaczego nikt nic nie usłyszał? Jak to możliwe, aby ktoś, kto był ciągle w towarzystwie, był tak samotny, że zdecydował się na ostateczne rozwiązanie. Może to choroba? Jeśli jesteś chory, to musisz się leczyć. Nie tylko dla siebie, ale także dla swoich bliskich.
Kilka historii śmierci i kilka lekcji życia. Myślę, że nie ma sensu wymazywać tego przykrego doświadczenia ze świadomości. Łatwiej jest chyba nauczyć się żyć, myśląc o śmierci jako o integralnym elemencie życia. Śmierć nie jest pustką ani nicością. Jest nowym doświadczeniem, do którego warto się przygotować. Być może to tylko etap, na drodze do nowego życia. Taką mam nadzieję!


1 komentarz:

  1. Gdy byłem dzieckiem chodziliśmy na cmentarz z kolegami, którzy podobnie jak ja nie mieli grobów bliskich, nie było nam jeszcze dane odczuć smutku po stracie kogoś naprawdę bliskiego. Chodziliśmy wieczorami, bo na cmentarzu ładnie świeciła łuna z setek zniczy , było w tym jakieś piękno, nie czuliśmy miejsca które przypomina o przemijaniu. Po latach odchodzili dalsi krewni, dziadek i babcia z którymi nie miałem bliższych więzi emocjonalnych, było mi tylko smutno w dniu ich pogrzebu. Odszedł ojciec, było mi żal osób na jego pogrzebie, sam nic nie czułem. Ze śmiercią mamy długo nie umiałem sobie poradzić, trwało to lata i do dzisiaj nie do końca jestem z tym pogodzony. Przed rokiem zmarł bliski mi kolega mors, który dzielnie walczył z nieuleczalną chorobą, chodził boso przez kilka lat nawet zimą i to przedłużyło mu życie o kilka lat. Był jedynakiem, wybitnym matematykiem, zmarł kilka tygodni po skończonych studiach. Po jego śmierci dowiedziałem że miał również ChAD, jego mama zaczęła z nami morsować po jego stracie, jak nam powiedziała - robię to dla Tomka, on to widzi i się cieszy ze mną. Jeszcze muszę uporać się ze śmiercią naszego kolegi Filipa, będzie okazja go powspominać. Wystawę jego obrazów będzie można oglądać w klubie Tęcza w Tychach, otwarcie 11.01.2019 o godzinie 18-tej.

    OdpowiedzUsuń

Zmiany, zmiany, zmiany!

 Ponad dwa lata temu, kiedy zaczynałam prowadzić tego bloga nie miałam żadnego pojęcia o stronach internetowych. Wybrałam jedyne narzędzie, ...