Oddział terapeutyczny to było
moje drugie spotkanie ze szpitalem psychiatrycznym. Pierwszy raz
byłam tam pacjentem blisko dwa lata wcześniej w czasie dość
ciężkiej depresji. Wówczas przebywałam na oddziale
ogólnopsychiatrycznym, gdzie spotkałam wspaniałych lekarzy. W
miesiąc „stanęłam na nogi”. Trochę jeszcze chwiejne, ale już
wyszłam z łóżka i byłam w stanie sama podjąć decyzję, kiedy
należy wejść na przejście dla pieszych, aby bezpiecznie dotrzeć
do celu. I mycie głowy nie było już takim wielki problemem
jak wcześniej. Ci, którzy znają temat, pewnie doskonale mnie
rozumieją.
Był
koniec października. Pogoda deszczowa i wietrzna. Okoliczności
wyglądały w ten sposób, że w wyznaczonym terminie mojego
zgłoszenia do szpitala nikt z bliskich nie dysponował wolnym
czasem, aby mnie odwieźć do szpitala. Pojechałam sama. Tramwajem.
Nie miałam najlepszego humoru, ale trudno. Trzeba być dorosłym
mając trzydzieści lat i czasem trzeba zrobić coś, na co nie ma
się ochoty, a jest zaleceniem lekarza.
Procedura
przyjęcia na izbie przebiegła sprawnie. Przy przyjęciu na oddział
nie ma rewizji bagażu, można mieć ze sobą niebezpieczne
przedmioty takie jak ładowarka z kablem, słuchawki, a nawet
metalowe sztućce i termofor. Nie można za to mieć laptopa, tabletu
ani radia. Smartfon już można mieć. Gdzie tu logika? Nie wiem.
Zostałam zaprowadzana na oddział i sekretarka wskazała mi
dwuosobową salę. Numer 13. Następnie czekałam na pielęgniarkę.
Byłam mocno wkurzona, bo nikt nie powiedział mi, czy pielęgniarka
przyjdzie za 15 minut, czy za dwie godziny. Nikt mi nawet nie
pokazał, gdzie jest toaleta. Miałam siedzieć jak kołek w
klaustrofobicznym pokoiku pomalowanym lamperią na brudny róż. Może
kiedyś ten róż nie był taki brudny. Siadłam na łóżku
i zaczęłam płakać, bo miałam wrażenie, że nikogo tam nie
obchodzę. Jestem nadwrażliwa. Przecież właśnie tak jest
zazwyczaj w starciu pacjent – służba zdrowia. Ja to ciągle
jestem naiwna i tak wiele wymagam od życia. Przede wszystkim
szacunku do drugiego człowieka – na tym oddziale doświadczyłam
tego tylko w kontakcie z jedną z pielęgniarek. Z przykrością
stwierdzam, że reszta personelu pozostała w epoce feudalizmu i to
oni byli „panami”. Jakie to przykre, że w jednej instytucji
można spotkać się z tak różnym podejściem do człowieka. Być
może to element terapii?
Pierwszy
dzień był zdecydowanie najtrudniejszym dniem w czasie całego
pobytu. Na szczęście po południu było już trochę lepiej.
Przyszedł do mnie „szef grupy”, który oprowadził mnie po
oddziale. Wieczorem udałam się na „społeczność”, o
dwudziestej pierwszej przyjęłam leki i poszłam spać.
Od
poniedziałku do piątku każdy dzień zaczyna się tak samo:
gimnastyka, śniadanie i zajęcia w grupach. Stalowe zdanie
rozpoczynające każdą poranna sesję brzmi następująco i
wypowiada je szef grupy : „Witam na porannej społeczności, proszę
teraz, aby każdy powiedział jak się czuje, jak minęła noc i jak
spędził wczorajsze popołudnie, zacznijmy od…” W tym momencie
pierwsza z dwunastu osób siedzących w kręgu zaczyna swoją
wypowiedź. Z reguły były to lakoniczne i zachowawcze
odpowiedzi. W mojej grupie nie było otwartości na linii pacjent –
grono medyczne. Sama na własnej skórze przekonałam się, że nie
warto zbyt dużo mówić. Rozumiem to, pracownicy służby zdrowia
mają wiele zajęć, praca na tym oddziale to zazwyczaj chyba tylko
dodatek do ich życia zawodowego, bo taka placówka dobrze wygląda w
CV. Odniosłam wrażenie, że większość z nich jest bardziej
zaprzątnięta innymi sprawami niż my – pacjenci. STOP. Koniec
krytyki! Nie znaczy to, że nic dobrego z tego pobytu w szpitalu nie
wyniosłam. Na oddziale jest tylko trzech lekarzy psychiatrów, dwóch
lekarzy rezydentów i pięciu psychologów. Pacjentów ponad
czterdzieścioro. W grupie terapeutycznej dwanaścioro
(zazwyczaj co tydzień odchodzą dwie osoby i przychodzą dwie nowe,
więc w czasie całego pobytu miałam okazję wysłuchać około 20
osób). Wychodzę z założenia, że każde spotkanie z drugim
człowiekiem wzbogaca, a z osobą dzielącą nasz los, daje wyjątkowo
dużo. Dzięki temu można nauczyć się czegoś na cudzych błędach.
Szpitalny
„plan lekcji” obejmował głównie zajęcia od 9–13, resztę
czasu można było spędzać według własnego uznania. O tym, jakie
pozycje występowały w grafiku i co można robić po zajęciach,
napiszę w kolejnym wpisie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz