czwartek, 14 marca 2019

Życie w psychiatryku - część druga


Oddział terapeutyczny to było moje drugie spotkanie ze szpitalem psychiatrycznym. Pierwszy raz byłam tam pacjentem blisko dwa lata wcześniej w czasie dość ciężkiej depresji. Wówczas przebywałam na oddziale ogólnopsychiatrycznym, gdzie spotkałam wspaniałych lekarzy. W miesiąc „stanęłam na nogi”. Trochę jeszcze chwiejne, ale już wyszłam z łóżka i byłam w stanie sama podjąć decyzję, kiedy należy wejść na przejście dla pieszych, aby bezpiecznie dotrzeć do celu. I mycie głowy nie było już takim wielki problemem jak wcześniej. Ci, którzy znają temat, pewnie doskonale mnie rozumieją.
Był koniec października. Pogoda deszczowa i wietrzna. Okoliczności wyglądały w ten sposób, że w wyznaczonym terminie mojego zgłoszenia do szpitala nikt z bliskich nie dysponował wolnym czasem, aby mnie odwieźć do szpitala. Pojechałam sama. Tramwajem. Nie miałam najlepszego humoru, ale trudno. Trzeba być dorosłym mając trzydzieści lat i czasem trzeba zrobić coś, na co nie ma się ochoty, a jest zaleceniem lekarza.
Procedura przyjęcia na izbie przebiegła sprawnie. Przy przyjęciu na oddział nie ma rewizji bagażu, można mieć ze sobą niebezpieczne przedmioty takie jak ładowarka z kablem, słuchawki, a nawet metalowe sztućce i termofor. Nie można za to mieć laptopa, tabletu ani radia. Smartfon już można mieć. Gdzie tu logika? Nie wiem. Zostałam zaprowadzana na oddział i sekretarka wskazała mi dwuosobową salę. Numer 13. Następnie czekałam na pielęgniarkę. Byłam mocno wkurzona, bo nikt nie powiedział mi, czy pielęgniarka przyjdzie za 15 minut, czy za dwie godziny. Nikt mi nawet nie pokazał, gdzie jest toaleta. Miałam siedzieć jak kołek w klaustrofobicznym pokoiku pomalowanym lamperią na brudny róż. Może kiedyś ten róż nie był taki brudny. Siadłam na łóżku i zaczęłam płakać, bo miałam wrażenie, że nikogo tam nie obchodzę. Jestem nadwrażliwa. Przecież właśnie tak jest zazwyczaj w starciu pacjent – służba zdrowia. Ja to ciągle jestem naiwna i tak wiele wymagam od życia. Przede wszystkim szacunku do drugiego człowieka – na tym oddziale doświadczyłam tego tylko w kontakcie z jedną z pielęgniarek. Z przykrością stwierdzam, że reszta personelu pozostała w epoce feudalizmu i to oni byli „panami”. Jakie to przykre, że w jednej instytucji można spotkać się z tak różnym podejściem do człowieka. Być może to element terapii?
Pierwszy dzień był zdecydowanie najtrudniejszym dniem w czasie całego pobytu. Na szczęście po południu było już trochę lepiej. Przyszedł do mnie „szef grupy”, który oprowadził mnie po oddziale. Wieczorem udałam się na „społeczność”, o dwudziestej pierwszej przyjęłam leki i poszłam spać.
Od poniedziałku do piątku każdy dzień zaczyna się tak samo: gimnastyka, śniadanie i zajęcia w grupach. Stalowe zdanie rozpoczynające każdą poranna sesję brzmi następująco i wypowiada je szef grupy : „Witam na porannej społeczności, proszę teraz, aby każdy powiedział jak się czuje, jak minęła noc i jak spędził wczorajsze popołudnie, zacznijmy od…” W tym momencie pierwsza z dwunastu osób siedzących w kręgu zaczyna swoją wypowiedź. Z reguły były to lakoniczne i zachowawcze odpowiedzi. W mojej grupie nie było otwartości na linii pacjent – grono medyczne. Sama na własnej skórze przekonałam się, że nie warto zbyt dużo mówić. Rozumiem to, pracownicy służby zdrowia mają wiele zajęć, praca na tym oddziale to zazwyczaj chyba tylko dodatek do ich życia zawodowego, bo taka placówka dobrze wygląda w CV. Odniosłam wrażenie, że większość z nich jest bardziej zaprzątnięta innymi sprawami niż my – pacjenci. STOP. Koniec krytyki! Nie znaczy to, że nic dobrego z tego pobytu w szpitalu nie wyniosłam. Na oddziale jest tylko trzech lekarzy psychiatrów, dwóch lekarzy rezydentów i pięciu psychologów. Pacjentów ponad czterdzieścioro. W grupie terapeutycznej dwanaścioro (zazwyczaj co tydzień odchodzą dwie osoby i przychodzą dwie nowe, więc w czasie całego pobytu miałam okazję wysłuchać około 20 osób). Wychodzę z założenia, że każde spotkanie z drugim człowiekiem wzbogaca, a z osobą dzielącą nasz los, daje wyjątkowo dużo. Dzięki temu można nauczyć się czegoś na cudzych błędach.
Szpitalny „plan lekcji” obejmował głównie zajęcia od 9–13, resztę czasu można było spędzać według własnego uznania. O tym, jakie pozycje występowały w grafiku i co można robić po zajęciach, napiszę w kolejnym wpisie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany, zmiany, zmiany!

 Ponad dwa lata temu, kiedy zaczynałam prowadzić tego bloga nie miałam żadnego pojęcia o stronach internetowych. Wybrałam jedyne narzędzie, ...