poniedziałek, 11 marca 2019

Życie w psychiatryku - część pierwsza


Wiosna zbliża się wielkimi krokami. Niestety nie dla wszystkich jest to dobry czas. Właśnie o tej porze roku wiele osób zmaga się z depresją. Tak też było w moim przypadku, trzy lata temu. Depresja przyszła jesienią, została na zimę, a z wiosną wcale nie chciała odejść. Potrzebowałam radykalnego rozwiązania, jakim była hospitalizacja. Na taką formę leczenia byłam namawiana już od lutego, jednak zdecydowałam się z niej skorzystać dopiero w kwietniu. Dlaczego tak długo zwlekałam? Ze strachu, z obawy przed nowym i nieznanym. Dużą rolę odegrał też stereotypowy, wyniesiony z popkultury obraz tego typu placówki. Nie miałam już nic do stracenia i zaryzykowałam. To był strzał w dziesiątkę.
Trafiłam do szpitala w Centrum Psychiatrii w Katowicach, gdzie pracowała moja lekarka. I to właśnie dzięki niej zdecydowałam się na ten krok. Ufałam jej, ale mimo to byłam przerażona. Teraz wiem, że nie ma się czego bać i tym doświadczeniem chcę się z Wami podzielić. Może ten tekst trafi do kogoś, kto waha się przed podjęciem leczenia szpitalnego. Mam nadzieję, że rozwieję wiele wątpliwości, a jeśli pojawią się jakieś dodatkowe pytania, chętnie odpowiem w komentarzach lub wiadomościach prywatnych.
Ze względu na stan zdrowia trafiłam na oddział ogólnopsychiatryczny. Było tam około 40 pacjentów, z różnymi diagnozami: depresja, chad, schizofrenia, zaburzenia lękowe, nerwice, anoreksja i bulimia (być może też inne, ale nie zapamiętałam nikogo z inną chorobą). Przydzielono mnie do 3 osobowej sali, moimi współlokatorkami były panie z depresją (prawniczka i bibliotekarka). W tym momencie zdałam sobie sprawę, że choroby psychiczne są bardzo demokratyczne i nie omijają ludzie ze względu na wyższe wykształcenie. Przez długi czas byłam wewnętrznie przekonana, że skoro jestem chora psychicznie to pewnie też i niedorozwinięta umysłowo. Bo jak to możliwe, żeby inteligentny człowiek nagle miał problemy z czytaniem, mówieniem, pisaniem i normalnym funkcjonowaniem?
Pamiętam, że pierwszego dnia byłam na krótkiej wizycie u lekarki. Poinformowała mnie jak, mniej więcej, będzie wyglądał pobyt. Byłam bardzo zadowolona, bo pozwoliła mi codziennie wychodzić na godzinne spacery w koło szpitala (niestety, nie każdy pacjent miał do tego prawo, było to zależne od stanu zdrowia). Resztę dnia spędzałam na sali z moimi współlokatorkami. Na oddziale znajdowała się salka terapii zajęciowej, gdzie można było zajmować się działaniami artystycznymi (np.: malowanie, zdobienie decoupage), grami, puzzlami i innymi rozrywkami tego typu. Osobiście byłam tam tylko raz i szybko stamtąd wyszłam. Nie byłam wtedy gotowa na to, aby spędzać czas z ludźmi.
Codziennie była poranna gimnastyka, ale udział w niej nie był obowiązkowy. Na tym oddziale pacjenci nie byli w najlepszym stanie, więc wymaganie takiej dyscypliny byłoby nieludzkie. Koło godziny 8:00 było śniadanie, a o 9:00 obchód. Obchód to było wydarzenie. Uczestniczył w nim ordynator, chyba czterech innych lekarzy, dwóch – trzech psychologów i pracownik socjalny, czasem jeszcze lekarze stażyści, wtedy grupa ta liczyła 10 osób. Początkowo nie widziałam najmniejszego sensu tych grupowych odwiedzin, ale z perspektywy czasu bardzo je doceniam. Co dwie głowy to nie jedna, a co dopiero dziesięć!
Pierwszy tydzień na oddziale spędziłam robiąc nic. Z czasem było ze mną na tyle dobrze, że mogłam zacząć czytać proste książki. Co kilka dni (dwa – trzy razy w tygodniu) miałam rozmowę z moją lekarką, raz na tydzień z psychologiem. Nie była to intensywna psychoterapia, ale jakaś podstawowa forma pomocy psychologicznej. W weekendy, jak i w tygodniu można było skorzystać z przepustki. Ich wymiar ustalany był indywidualnie. Na noc zawsze trzeba było wrócić do szpitala.
Generalnie nie działo się tam nic spektakularnego, bo samo zdrowienie z choroby psychicznej nie jest moim zdaniem spektakularne, tylko stopniowe. Tak samo leki psychiatryczne zazwyczaj działają po kilku dniach lub tygodniach i wtedy można oczekiwać na efekty ich działania. To wszystko jest procesem, dlatego też pobyt w szpitalu psychiatrycznym to nie trzy dni, ale zazwyczaj co najmniej miesiąc.
Oczywiście, wiem z opowieści znajomych, że czasem w szpitalach psychiatrycznych dzieją się rzeczy straszne. Mnie nic strasznego nie spotkało. Myślę, że w ogóle w kontakcie ze służbą zdrowia należy być ostrożnym. Mimo wszystko myślę, że nie ma się czego bać i dobrze skorzystać z pomocy, zwłaszcza gdy jest potrzebna.



1 komentarz:

  1. Hmmmm czy w tym szpitalu jest możliwość wyprania rzeczy w pralce? to poważne pytanie, nie żart :D pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Zmiany, zmiany, zmiany!

 Ponad dwa lata temu, kiedy zaczynałam prowadzić tego bloga nie miałam żadnego pojęcia o stronach internetowych. Wybrałam jedyne narzędzie, ...