poniedziałek, 2 września 2019

Nowy sezon



W tym roku wakacje zaczęłam wcześniej niż planowałam, bo już na początku czerwca. Było to trochę wymuszone ze względu na mój stan zdrowia. Organizm sam zaprotestował i wymógł na mnie odpoczynek. Jak dobrze, że ciało jest takie mądre i potrafi samo o siebie zadbać. Warto go słuchać, bo z doświadczenia wiem, że wychodzi to na dobre, mimo iż czasem psuje jakieś plany.

W drugiej połowie miesiąca wybrałam się nad Adriatyk. Nie lubię wakacyjnego gwaru ani turystycznych kurortów. Tak trafiłam do Baru, miasta u styku gór i morza.  Udało mi się tam znaleźć kilka spokojnych miejsc, takich jak port, park czy zaciszna kawiarnia. Z pewnością było to możliwe, gdyż było jeszcze przed sezonem.

Z racji panujących tam upałów, miałam bardzo niskie ciśnienie (mniej niż 70/50), więc pozwoliłam sobie zaszaleć. Skusiłam się na espresso! I co się okazało? Poskromiłam mój kofeinowy nałóg. Potrafię kontrolować picie kawy, nawet gdy jest pyszna i miałabym ochotę pić ją pięć razy dziennie. Znam swoją słabość w tym temacie, ale wyszłam zwycięsko z tej próby.

Był to mój pierwszy zagraniczny wyjazd na dłuższy czas (dwa tygodnie), od momentu kiedy zachorowałam kilka lat temu. Jestem z siebie dumna. Sama sobie gratuluję odwagi. Pokonałam kolejny z moich lęków. Zawsze to jakiś sukces. I to nie mały. Kolejny krok w powrocie do zdrowia i samodzielności. 10 lat temu nie przypuszczałabym, że można być tak dumnym z tak błahej sprawy jak samodzielny wyjazd na zagraniczne wakacje. Życie uczy i ciągle jest zaskakujące.

Kolejną część wakacji spędziłam w mojej ukochanej krainie.  Dzięki gościnności rodziny mogłam zaszyć się w środku lasu na styku województwa śląskiego, małopolskiego i świętokrzyskiego. Dużo zieleni, zboża i rzeka to krajobraz, w którym absolutnie wypoczywam. To właśnie tam odnajduję swój wewnętrzny spokój. Mogę spokojnie robić NIC. Siedzieć na ganku i patrzeć w dal. Mogę czytać książki. Mogę biegać po lesie i ćwiczyć boso na trawie. Mogę zbierać szyszki lub przyglądać się brzózkom tańczącym na wietrze. Kiedy są tu dzieci, przynoszą mi jaszczurki i małe żabki. Prawdziwa sielanka. Czuję się jak w piosence „O Lesie”, którą śpiewa Katarzyna Nosowska.

I tak minęły mi dwa miesiące. Wakacje skończyły się z początkiem sierpnia. Zdaję sobie sprawę, że mało kto może sobie pozwolić na dwa miesiące urlopu, ale w przypadku, gdy choroba zapuka do drzwi, należy się udać do lekarza i to on zadecyduje, ile przymusowego wypoczynku nam potrzeba. Z własnego doświadczenia wiem, że jeśli depresja jest lekka lub umiarkowana, trzy miesiące powinny absolutnie wystarczyć na powrót do zdrowia. Warto o siebie zadbać i pozwolić sobie na wypoczynek. A ja mogę jeszcze od siebie dodać, że miałam wyjątkowe szczęście, że depresja dopadła mnie w tym terminie. Słońce i ciepło z pewnością złagodziło jej przebieg, a poza tym wakacje to sezon ogórkowy, kiedy życie toczy się jakoś wolniej i mniej go szkoda na chorowanie.

Koniec końców, myślę, że ten przymusowy odpoczynek wyszedł mi na dobre. Dawno już tak o siebie nie zadbałam. Mam nadzieję, że na długo starczy mi sił, czego i Wam na ten nowy sezon życzę!







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany, zmiany, zmiany!

 Ponad dwa lata temu, kiedy zaczynałam prowadzić tego bloga nie miałam żadnego pojęcia o stronach internetowych. Wybrałam jedyne narzędzie, ...