Wróciłam do aktywnego życia i pisania
po trzymiesięcznej przerwie. Trochę to były wakacje, trochę chorowanie i
rekonwalescencja. Jest dobrze! I chwała Panu za to, że jest, jak jest. Jednak
nie tak dawno nie było aż tak dobrze. Miałam problemy ze snem, z aktywizacją, z samostanowieniem
i podejmowaniem decyzji. Było mi z tym źle. Czułam się bezradna i nawet
użycie całej silnej woli, aby poczuć się lepiej, nie pomagało. W pewnym
momencie skapitulowałam sama przed sobą. Powiedziałam sobie: „Ok, najwyżej nie
będę wstawać z łóżka, pójdę do szpitala na jakiś czas. Tam też jest życie.”
Trochę inne, kiedyś już o tym pisałam. Zawsze to jakieś życie.
Po każdej burzy kiedyś wyjdzie
słońce. Trzeba tylko być cierpliwym, czas zawsze minie. Depresja też minie.
Byłam taka bezradna, że nie pozostało mi nic innego jak „zgodzić” się na
chorowanie (jakby ktokolwiek pytał mnie o zdanie). Zgodzić się na chorowanie,
to zgodzić się na zdrowienie. I wtedy nastąpił przełom. Podczas wizyty u
lekarza powiedziałam, jak się czuję, tak od serca. Dwa tygodnie wcześniej w
czasie rozmowy z lekarzem stanowczo zaprzeczyłam depresji i podawałam masę
argumentów popierających tezę, że myśli samobójcze są absolutnie naturalne i
nie są żadnym objawem choroby. Ja to potrafię racjonalizować, zdolna jestem!
Dostałam nowe leki. Było trochę
eksperymentowania, ale po pewnym czasie udało się znaleźć kompozycję, która mi
pomogła. Dałam sobie duże przyzwolenie na luz i wszelką aktywność zredukowałam
do minimum. Moim priorytetem był odpoczynek i uważność na samą siebie. Robienie
tyle, ile mogę, a nie tyle, ile powinnam. Bałagan? Owszem, trochę mi
przeszkadzał, bo był, nawet nadal czasem bywa. Pranie nie chce samo się składać
i wskakiwać do szafy, ale jakoś w tym wszystkim nie utonęłam. Kwiatki nie
uschnęły, a zwierząt domowych nie posiadam i być może to właśnie dzięki
temu przeżyły.
Jak przeżywałam tę depresję? Na
początku całkiem jej zaprzeczałam i nie dopuszczałam do siebie myśli, że znowu
mogła mi się przydarzyć. Jak to możliwe, że znowu mnie zaatakowała? Codziennie
biorę leki, dbam o rytmy dobowe, zdrową dietę i regenerację. Regularnie
uczęszczam na psychoterapię. Korzystam z WRAP’a czyli Planu na zdrowie.
Mam swoją skrzynkę z narzędziami poprawiającymi nastrój i potrafię z niej
korzystać. Jestem też człowiekiem, a chorowanie (i tym samym zdrowienie) to
rzecz ludzka. Zdrowie jest dynamiczne i zmienne. Nastawienie ma duże znaczenie
i tym razem też okazało się kluczowe. Jednak nie chodzi mi o magiczne myślenie:
„będę zdrowa”. Absolutnie nie! W momencie kiedy odpuściłam, kiedy pozwoliłam
sobie na chorowanie (i tym samym zdrowienie), mój stan przestał się pogarszać,
a zaczął się poprawiać. Czy to nie jest cudowne?
Może czasem wystarczy zaakceptować
rzeczywistość i już sam ten fakt sprawi, że stanie się znośniejsza? Dla mnie
uzdrawiające okazało się podejście pełne zgody na niedomaganie, na chorowanie,
na życie na 20%, a nie na 120%.
cenne informacje, chętnie poczytam Twojego bloga
OdpowiedzUsuń