poniedziałek, 9 września 2019

Jak przeżywałam depresję?



Wróciłam do aktywnego życia i pisania po trzymiesięcznej przerwie. Trochę to były wakacje, trochę chorowanie i rekonwalescencja. Jest dobrze! I chwała Panu za to, że jest, jak jest. Jednak nie tak dawno nie było aż tak dobrze. Miałam problemy ze snem, z aktywizacją, z samostanowieniem i podejmowaniem decyzji. Było mi z tym źle. Czułam się bezradna i nawet użycie całej silnej woli, aby poczuć się lepiej, nie pomagało. W pewnym momencie skapitulowałam sama przed sobą. Powiedziałam sobie: „Ok, najwyżej nie będę wstawać z łóżka, pójdę do szpitala na jakiś czas. Tam też jest życie.” Trochę inne, kiedyś już o tym pisałam. Zawsze to jakieś życie.

Po każdej burzy kiedyś wyjdzie słońce. Trzeba tylko być cierpliwym, czas zawsze minie. Depresja też minie. Byłam taka bezradna, że nie pozostało mi nic innego jak „zgodzić” się na chorowanie (jakby ktokolwiek pytał mnie o zdanie). Zgodzić się na chorowanie, to zgodzić się na zdrowienie. I wtedy nastąpił przełom. Podczas wizyty u lekarza powiedziałam, jak się czuję, tak od serca. Dwa tygodnie wcześniej w czasie rozmowy z lekarzem stanowczo zaprzeczyłam depresji i podawałam masę argumentów popierających tezę, że myśli samobójcze są absolutnie naturalne i nie są żadnym objawem choroby. Ja to potrafię racjonalizować, zdolna jestem!

Dostałam nowe leki. Było trochę eksperymentowania, ale po pewnym czasie udało się znaleźć kompozycję, która mi pomogła. Dałam sobie duże przyzwolenie na luz i wszelką aktywność zredukowałam do minimum. Moim priorytetem był odpoczynek i uważność na samą siebie. Robienie tyle, ile mogę, a nie tyle, ile powinnam. Bałagan? Owszem, trochę mi przeszkadzał, bo był, nawet nadal czasem bywa. Pranie nie chce samo się składać i wskakiwać do szafy, ale jakoś w tym wszystkim nie utonęłam. Kwiatki nie uschnęły, a zwierząt domowych nie posiadam i być może to właśnie dzięki temu przeżyły.

Jak przeżywałam tę depresję? Na początku całkiem jej zaprzeczałam i nie dopuszczałam do siebie myśli, że znowu mogła mi się przydarzyć. Jak to możliwe, że znowu mnie zaatakowała? Codziennie biorę leki, dbam o rytmy dobowe, zdrową dietę i regenerację. Regularnie uczęszczam na psychoterapię. Korzystam z WRAP’a czyli Planu na zdrowie. Mam swoją skrzynkę z narzędziami poprawiającymi nastrój i potrafię z niej korzystać. Jestem też człowiekiem, a chorowanie (i tym samym zdrowienie) to rzecz ludzka. Zdrowie jest dynamiczne i zmienne. Nastawienie ma duże znaczenie i tym razem też okazało się kluczowe. Jednak nie chodzi mi o magiczne myślenie: „będę zdrowa”. Absolutnie nie! W momencie kiedy odpuściłam, kiedy pozwoliłam sobie na chorowanie (i tym samym zdrowienie), mój stan przestał się pogarszać, a zaczął się poprawiać. Czy to nie jest cudowne?

Może czasem wystarczy zaakceptować rzeczywistość i już sam ten fakt sprawi, że stanie się znośniejsza? Dla mnie uzdrawiające okazało się podejście pełne zgody na niedomaganie, na chorowanie, na życie na 20%, a nie na 120%.

Oczywiście pomocny był też lekarz i farmaceutyki. Warto z tego korzystać, bo po co się męczyć i próbować wyzdrowieć siłą woli?  Nikomu nie zabraniam afirmacji zdrowia, ale uważam, że warto korzystać ze sprawdzonych i skutecznych metod leczenia wszelkich  chorób, w tym  psychicznych.

1 komentarz:

Zmiany, zmiany, zmiany!

 Ponad dwa lata temu, kiedy zaczynałam prowadzić tego bloga nie miałam żadnego pojęcia o stronach internetowych. Wybrałam jedyne narzędzie, ...