poniedziałek, 17 grudnia 2018

Moja terapia zajęciowa

Terapia zajęciowa zawsze wydawała mi się totalną bzdurą. Być może dlatego, że moje doświadczenia z nią były z okresu głębokiej depresji. Byłam w szpitalu na oddziale półotwartym. Nie było tam terapii grupowej ani zbyt wielu spotkań z psychologami (średnio 15 minut w tygodniu). Jedyną dostępną atrakcją na oddziale była poranna gimnastyka i terapia zajęciowa dostępna od 9 – 14, chociaż nie zawsze. Z reguły było tam tłoczno, a salka była niewielka i panował w niej zaduch (wietrzenie w szpitalach psychiatrycznych przez mini lufciki jest mocno utrudnione). Można tam było układać puzzle, skorzystać z kredek, a sporadycznie dostać mulinę do robienia bransoletek lub serwetki do dekupażu, chociaż pani terapeutka z wielką ostrożnością wydawała te drogie akcesoria do produkcji rękodzieła. Sama podjęłam tylko dwie próby skorzystania z tych zajęć, ale łatwo się poddałam. Wolałam spędzać czas czytając książki (jeśli już umiałam się wystarczająco skoncentrować). Dopiero ostatnio pod wpływem wielu lektur i uczestnictwa w różnych warsztatach psychologiczno terapeutycznych odkryłam sens terapii zajęciowej. Powiem więcej, odkryłam, że sama od dawna ją stosowałam, nie mając świadomości, że właśnie to robię!
Terapią zajęciową może być każda działalność, która ma dla nas działania terapeutyczne. Znana jest muzykoterapia (z wykorzystaniem muzyki), choreoterapia (z wykorzystaniem tańca), dramatoterapia (wykorzystująca elementy teatru) oraz wiele innych. Każdy nas może znaleźć nową formę terapii, która akurat dla niego jest właściwa, aktywizuje, uspokaja i daje satysfakcję. Podam Wam kilka moich przykładów.
Obecnie bardzo rzadko z tego korzystam, ale kiedy mieszkałam w domu bez zmywarki bardzo często lubiłam po ciężkim dniu umyć naczynia! Może to komuś wydać się dziwne, ale na mnie działało to bardzo dobrze. W krótkim czasie widziałam, że mam moc sprawczą, że potrafię coś zrobić i moje życie ma jakiś sens!
Swego czasu drugim rodzajem mojej terapii zajęciowej było mycie okien. Robiłam to nawet co dwa tygodnie. I tutaj, podobnie jak w poprzednim wypadku, szybko widziałam efekt mojej pracy. Owszem, byłam zmęczona, ale przede wszystkim usatysfakcjonowana z realnego sukcesu!
Trzecią forma terapii, którą chcę się z Wami podzielić, było wypisywanie świątecznych kartek. Mam dużą rodzinę i zawsze rodzice wysyłali sporo kartek. Jakoś tak się złożyło, że przez wiele lat moim obowiązkiem (i przyjemnością) było wypisywanie świątecznej korespondencji i adresowanie kopert. Zajęcie to dawało mi dużo radości i satysfakcji.
Teraz, kiedy patrzę na te wszystkie czynności, widzę między nimi wiele wspólnego. Po pierwsze wszystkie są stosunkowo proste do wykonania i nie wymagają wybitnych umiejętności. Po drugie nie zabierają zbyt wiele czasu i szybko widać efekt włożonej pracy. Po trzecie wszystkie są użyteczne. I tak przychodzi mi jeszcze jedna myśl, być może mało popularna, ale takie skojarzenie mi się pojawiło. Czy można wykorzystać świąteczne przygotowania jako terapię zajęciową? Oczywiście! Nie każdy musi sprawdzić się w sprzątaniu, ale jest jeszcze pieczenie, kupowanie prezentów, dekorowanie domu czy wspomniane wypisywanie kartek. Myślę, że każdy może wybrać odpowiednią aktywność, która przyniesie szybki efekt, a zarazem da wiele satysfakcji. Poczucie sensu swoich działań i własnej siły sprawczej to czynniki, które bardzo podnoszą samoocenę i poprawiają nastrój. Dobry nastrój jest niezbędny w przedświątecznej gorączce, która już nam towarzyszy. Pamiętajcie, żeby nawet w tym gorącym okresie znaleźć sposób, aby o siebie zadbać i – paradoksalnie – mogą to być świąteczne porządki.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zmiany, zmiany, zmiany!

 Ponad dwa lata temu, kiedy zaczynałam prowadzić tego bloga nie miałam żadnego pojęcia o stronach internetowych. Wybrałam jedyne narzędzie, ...