Przez lata nie miałam żadnej nadziei na lepsze
jutro. Byłam w złym stanie zdrowia, mało wiedziałam o swojej chorobie i jej
leczeniu, a kolejne epizody mocno dawały mi w kość. Wielokrotnie od lekarzy
słyszałam, że mam chorobę przewleką (CHAD), rokowania są niepewne i w każdej
chwili mogę wrócić do szpitala. Jeśli w ogóle myślę o jakiejkolwiek pracy, to
jedynie jako osoba niepełnosprawna, może jakiś zakład pracy chronionej. Mało
obiecująca perspektywa dla mnie jako młodego człowieka.
Któregoś dnia nastąpił przełom, mój stan od
dłuższego czasu był już stabilny. Podczas jednej z wizyt u psychiatry lekarka
poleciła mi książkę „Niepotrzebna jak róża. O potrzebie normalności w chorobie
psychicznej”. Pisałam już o tej pozycji w tekście Książki, które leczą. Dla przypomnienia podam, że jest to
praca Arnhild Lauveng – norweskiej terapeutyki, która 10 lat swojego życia spędziła
w szpitalach psychiatrycznych i innych zamkniętych ośrodkach dla osób
psychicznie chorych. Cierpiała na schizofrenię. Ta książka dała mi nadzieję.
Nadzieję na normalność.
Nadal za bardzo w siebie nie wierzyłam, ale
wiedziałam, że chcę żyć, a nie wegetować. Znałam już swoje ograniczenia.
Wiedziałam, że nie wrócę do pracy w produkcji filmowej (dzień zdjęciowy ma 12h,
to już nie na moje zdrowie), ale kilka godzin dziennie mogę pracować.
I tutaj przyszło olśnienie. Uczęszczałam na zajęcia do klubu fitness. Po
jednym z treningów zapytałam instruktorkę, jak wygląda to od drugiej
strony. Ile pracuje, jak zdobyła uprawnienia i czy jest to bardzo trudne. Był
luty, może marzec.
W kwietniu zgłosiłam się na AWF w Katowicach i
dzięki opatrzności losu (lub działaniu Boga) w maju rozpoczynał się kurs dla
instruktorów fitness. Na początku nie było łatwo, mimo iż wcześniej regularnie
chodziłam na zajęcia do klubu. Z czasem było coraz lepiej. Okazało się, że
podstawa to praca z muzyką i odpowiednia technika wykonywania ćwiczeń, czyli
wszystkiego można się nauczyć. Trwało to ponad pół roku, ale udało się. Zdałam
egzamin, otrzymałam legitymację instruktora fitness. Moje ciało nie było
idealne, nadal nie jest! Jednak nie jest to przeszkoda w prowadzeniu zajęć.
Klienci cenią sobie przede wszystkim odpowiednie podejście i fachowe wskazówki.
I tak rok temu poprowadziłam moje pierwsze zajęcia. Nareszcie mogłam iść do
pracy, która dawała mi satysfakcję i zapewniała kontakt z innymi ludźmi.
Dlaczego opisuję tu moją fitnessową historię?
Dlatego, że jest historią o tym, co nadzieja zmieniła w moim życiu. Był to
proces kilkuetapowy. Bez książki, którą wskazała mi lekarka, nie znalazłabym
nadziei. Bez własnego zamiłowania do fitnessu nie wpadałabym na pomysł, żeby
zająć się tym zawodowo. Bez własnej determinacji, nie ukończyłabym kursu.
Jednak udało się! Udało się dzięki nadziei, nadziei, do której przez lata nie
miałam dostępu. Dzielę się tą historią, bo chcę być dla Was inspiracją.
Inspiracją do zmiany. Znakiem, że warto mieć nadzieję. Teraz mam nadzieję i
umiem z niej korzystać każdego dnia, czego i Wam życzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz